To, że jestem wielkim fanem Resident Evil to w zasadzie wiedzą wszyscy, którzy obserwują moją stronę, więc nie mogło tu zabraknąć kilka słów na temat 4ki, którą to Capcom postanowił pociągnąć sznytem znanym nam już z fenomenalnych remake’ów 2ki i 3ki — tak wiem, co do tego drugiego to nie do końca popularna opinia, ale cóż, racja jak dupa, każdy ma swoją. Skoro już to czytacie, to jak widać tekst się pojawił (przez chwilę rozważałem jedynie kilka krótkich postów i fotek), jednak tym razem chciałbym utrzymać w nieco innym stylu niż moje standardowe recenzje, tak więc nie przedłużając, zapraszam do czytania!

O samej historii w grze będzie dzisiaj bardzo szczątkowo, bo jakby nie patrzeć przez 18 lat musieliście choćby otrzeć się o fabułę, jednej z najbardziej uwielbianych przez graczy odsłon RE — Leon S. Kennedy, były policjant, weteran wydarzeń z Raccoon City, zostaje wysłany na akcję ratunkową, do zabitej dechami wiochy gdzieś w Hiszpanii, której celem jest odnalezienie córki prezydenta USA — Ashley Graham. Na miejscu okazuje się, że została ona porwana nie przez wrogów amerykańskiego narodu, a przez swego rodzaju okultystycznych fanatyków — Los Iluminados. Misja się nieco komplikuje, no ale kto inny miałby dać sobie tu radę jak nie Leon.





Odświeżenie czwartej odsłony Residenta to jedna z lepszych decyzji, jakie mogli podjąć, biorąc pod uwagę $$$, gdyż to właśnie ona wydaje się być swoistym spoiwem w świecie fanów — z jednej strony znudzeni formułą gracze dostali rozbudowaną wersję tego co Capcom już próbował im zaserwować w 3ce, z drugiej zaś Ci wszyscy, którzy odbijali się od rozrywki w 1, 2 czy CVX mogli zagrać w coś bardziej „przystępnego”. Nie dziwi wiec, że dla wielu to właśnie Resident Evil 4 jest tą najlepszą, kultową odsłoną (nawet ojciec serii, Shinji Mikami w jednym z wywiadów mówił, że 4ka w jego odczuci, miała być czymś przełomowym, co dałoby marce powiewu wiatru w żagle).
Sam wielokrotnie powtarzałem, że czwórka nie potrzebuje remake’u, głównie dlatego, że do tej pory Capcom doił ten tytuł niczym Rockstar GTA, wypuszczając kolejne porty; remastery; wersje MegaHiperUltra HD, a sam tytuł w mojej ocenie nie zestarzał się tak bardzo…. i wiecie co, kiedy tylko odpaliłem demo RE4R, wypłaciłem sobie sam mentalną lepę w karczycho, bo to jaka przepaść jest pomiędzy jakąkolwiek istniejąca wersją „Przygód Leona w Hiszpańskiej Wiosce”, a tym co Capcom zaserwował w remake’u to po prostu głowa mała.
Zacznę od tego, że twórcy chyba posłuchali graczy, którzy po premierze odświeżonej 3ki, nie wypowiadali się o niej tak przychylnie jak o jej poprzedniczce, głównie za sprawą wprowadzonych zmian. Tym razem owych również nie zabrakło, ale nie są one aż tak bardzo radykalne, a sama gra nie została pozbawiona żadnych ikonicznych lokacji, co powodowało, że grając, z jednej strony miałem wrażenie, że doskonale wiem, gdzie jestem i co mam robić (oczywiście pod warunkiem, że grało się w oryginał), z drugiej zaś oczarowany byłem nową jakością i jakby odkrywałem wszystko na nowo.






RE Engine, choć powstał jako silnik pod Resident Evil 7 jeszcze na poprzedniej generacji, to nadal jest potężnym narzędziem w rękach ogarniętych deweloperów, co udowadnia to jak świetnie prezentuje graficznie RE4. Na PlayStation 5, gra trzymała stabilny framerate z włączoną opcją HDR i śledzenia promieni (akurat RT w tym tytule nie jest żadnym game-changer’em) i nie przypominam sobie, żebym gdziekolwiek zauważył jakieś znaczące chrupnięcie.
Jednak zmiany nie tyczą się jedynie wyglądu, gdyż swego rodzaju upgrade zyskał także gameplay i pozwólcie, że zrobię tu sobie małą wyliczankę tego co rzucił mi się w oczy i uszy, mianowicie Leon w końcu nie rusza się jak wóz z węglem i jest w stanie połączyć jakże skomplikowane czynności, jakim jest poruszanie się w danym kierunku i strzelanie (tak bardzo WOW nie?); wywalono irytujące QTE; dodano nowych przeciwników jak np. Świniogłowy z młotem, niczym Ezgekutor Majini z RE5 czy „ożywający” Ganados, którzy stają się agresywniejsi jak Crimson Head’y w RE1 HD (tyle, że tym razem wystarczy ich dobić na ziemi, nie trzeba szukać podpałki i robić grilla); świat stał się półotwarty i zachęca do backtrackingu, aby odkrywać kolejne skarby; nóż stał się „pełnoprawną” bronią, z własnym setem ulepszeń i możliwością blokow/odbijania miotanych przedmiotów; dochodzą dodatkowe aktywności poboczne, gdzie do znanego strzelania w medaliony dochodzą np. zlecenia na ubicie grasującego w danej lokacji monstrum. Dobra wystarczy, bo mógłbym pewnie jeszcze wymieniać i wymieniać, przez co popsułbym Wam radość z odkrywania kolejnych nowości.
To, co mnie osobiście cieszyło to fakt wykorzystania przez twórców możliwości jakie daje PS5 i Dualsense — dźwięk 3D czy haptyka pada powoduje, że immersja jest jeszcze większa, co sprawiało, że na mojej gębie pojawiał się mimowolny uśmiech, gdyż po premierze konsoli miałem spore obawy, że poza studiami tworzącymi exy dla Sony, raczej nikomu nie będzie się chciało zbytnio adaptować technologii do swoich gier.






Oczywiście spore kontrowersje przed premierą budził fakt, że i tym razem zabraknie tłumaczenia gry na nasz ojczysty język — osobiście mi to wisi, bo akurat w tym przypadku nie potrzeba być wirtuozem narzecza Szekspira, żeby móc czerpać przyjemność z gry bez obawy, że umknie nam coś ważnego — co wydaje się nieco dziwne i krzywdzące, patrząc na to, że nawet drobne indyki potrafią być przetłumaczone na polski, a co więcej Monster Hunter, które jest również IP od Capcomu i to sporo mniej popularnym w naszym kraju niż RE, owe napisy otrzymało (swoją drogą na forum Steam, znalazłem wzmiankę, że obiema seriami od strony marketingowo-wydawniczej zajmują się różne zespoły) Jeśli gracie na PC to dobra informacja jest taka, że ekipa Re-patriacja, postanowiła przygotować tłumaczenie do wersji na PC [re-patriacja.pl/resident-evil-4-remake/].
Kolejnym minusem jest wykastrowanie gry z dodatkowych trybów — The Mercenaries i Separate Ways. O ile ten pierwszy ma zawitać na naszych ekranach już za kilka dni (albo już jest bo premiera zaplanowana na 7 kwietnia, a kiedy puszczę te wypociny w świat internetu to w sumie nie wiem), tak o drugim, póki co są tylko spekulacje. Na pocieszenie Capcom zaoferował tryb NG+ w którym Leon jest w zasadzie niczym rambo, bo możemy rozpocząć grę od nowa z całym zebranym i dopakowanym arsenałem.





Personalna ciekawostka: Choć Resident Evil 4 nie jest moją ulubioną częścią, to dziwnym trafem właśnie ją posiadam w największej ilości egzemplarzy (przez standardowe wydania na PS2, Wii czy GameCube, przez wersje promo, po bonus w postaci pada w kształcie piły).
Nie mogę tego wywodu zakończyć inaczej, jak stwierdzeniem bierzcie i grajcie w to wszyscy, to jest bowiem świetny remake, który trafi zarówno do weteranów serii, jak i tych, którzy dopiero zaczęli ją poznawać, dzięki ostatnim nowym odsłonom i przywróconym klasykom z przeszłości. Osobiście ciągle po cichu liczę, że RE2/3/4 Remake i Village tak bardzo napchały kieszenie Capcomu, że pozwolą sobie na nieco mniej zyskowną operację, jaką byłby remake Code Veronica X, jednak niestety logika podpowiada, że trzeba kuć żelazo, póki gorące i prędzej dostaniemy nextgen’owe wersje 5 i 6.

To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”
Świetna recka… !! praktycznie każde zdanie miałem już wcześniej w głowie po przygodzie z ogrywaniem tego tytułu. Mam takie same odczucia i jestem zauroczony tym wypustem Capcomu, tak mocno że mam ochotę, co jest rzadkim u mnie zjawiskiem odpalić od razu po ukończeniu NG+ i dalej bawić się tym tytułem. Polecam każdemu, a autorowi dziękuję za kolejny świetny wpis i za całą robotę jaką robi prowadząc tę stronkę. Pozdrawiam
PolubieniePolubienie