Moda na przywracanie mniej lub bardziej znanych tytułów sprzed lat trwa w najlepsze, a remake, remaster, reeboot to pojęcia zdające być przywoływane przy co drugiej premierze. Tak się składa, że gra, o której chciałbym dzisiaj z Wami porozmawiać, oryginalnie miała swoją premierę 1996 roku na maszynach arcade i po prawie trzech dekadach trafia pod strzechy domowych systemów rozrywki. Zapraszam do czytania!

Mały disclamer na początek, tytuł gry to Cannon Dancer, jednak jego zachodni port znany był jako Osman. Inin Games natomiast postanowiło połączyć oba tytuły przy reedycji. Mnie bardziej odpowiada oryginalna nazwa gry i to nią będę się posługiwał w tej recenzji.
Historia, jak to często w tego typu tytułach bywa, nie należy do zbytnio skomplikowanych. Trafiamy do alternatywnej rzeczywistości, gdzie całym światem rządzi kapitalistyczny/korporacyjny twór o jakże zaskakującej nazwie „Federation” (lub „Federal Goverment”). Jak to zwykle bywa, rządzenie twardą ręką napotyka w końcu jakiś opór i tak naprzeciw rządkowi staje sekta o nazwie „Slaver”. Nasz bohater — Kirin, jako członek elitarnej grupy Teki, zostaje wysłany z misją zlikwidowania zagrożenia i odbicia jednego z zajętnych miast. Misja jednak komplikuje się, gdy po wykonaniu misji, Prokurator Generalny Jack Layzon, postanawia zdradzić Kirina, skazując go na powolną śmierć. Jak się możecie już domyślać, plan Layzona okazuje się niewypałem i teraz napędzany rządzą zemsty Kirin, staje do walki z rządem i dawnymi kompanami ze swojego oddziału.





Gameplay’owo mamy tu do czynienia z ultra dynamicznym sidescroller’em 2D, w którym brniemy do przodu, roztrzaskując kolejne fale wrogów, zwalniając na chwilę, aby raz na jakiś czas zmierzyć się z nieco potężniejszym przeciwnikiem. Kirin stawia na walkę wręcz i to właśnie nasze ręce i nogi są tutaj śmiercionośną bronią, którą możemy ulepszać, zbierając kolejne power-up’y. Wizualnie mamy tutaj istny rollercoaster — ostre Cyberpunkowe barwy, przecinające się z Blisko Wschodnimi klimatami tworzą dość unikalny obraz.
Ciekawostka — Designerem omawianego dzisiaj tytułu jest były pracownik Capcom’u — Kouichi Yotsui (w creditsach podpisany jako Isuke). Tak się składa, że twórca ten maczał swoje palce przy grze Strider w wersji arcade, i Cannnon Dancer — Osman zostało stworzone jako nieoficjalny sequel/duchowy spadkobierca.





Jako że to nie pierwsze rodeo dla Inin Games, to mamy tu w zasadzie ten sam zestaw ficzerów co przy ich poprzednich wypustach — proste menu z możliwością wyboru gry (mamy tutaj wydanie zachodnie, jak i japońskie), jej trybu, włączenia ułatwień, kodów, zmiany ustawień (w tym filtry graficzne); cofanie rozgrywki w czasie rzeczywistym; możliwość zapisu i załadowania gry w dowolnym momencie. Wszystko to sprawia, że hardkorowy poziom będący rzeczą naturalną dla tytułów arcade z danych lat, staje się nieco mniej trudny do przeskoczenia. Przekłada się to też na czas gry, bo w zasadzie tytuł można ukończyć w jakąś godzinę, nie spiesząc się za bardzo. Zanim podniosą się głosy niezadowolenia, to trzeba pamiętać, że Canon Dancer to gra arcade, a one nigdy nie grzeszyły długością rozgrywki, co było kompensowane właśnie poziomem trudności, powodującym znikanie kolejnych żetonów z naszych kieszeni.
Cannon Dancer to jeden z tych tytułów, które moim zdaniem zasługiwały na o wiele większy poklask w czasach swojej premiery, niż otrzymały. Świetnie zrealizowany, dynamiczny, przepełniony akcją i cieszący oko tytuł 2D prosto ze świata arcade — nie wiem jak w Waszym przypadku, ale dla mnie to po prostu miód na moje growe serce. Cieszę się, gry takie jak ta są dzisiaj przywracane na rynek, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że grono ich odbiorców może być dość ograniczone. Jeśli lata 90te i salony arcade to coś, co Was kręci to zdecydowanie powinniście sprawdzić Cannon Dancer — Osman.

Ogromne podziękowania dla ekipy ogarniającej PR twórców za podrzucenie mi gry do sprawdzenia.
To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”