Embargo już nie obowiązuje, więc mogę w końcu podzielić się z Wami, moimi wrażeniami z ogrywania kolejnego horroru (cóż za niespodzianka w moim wykonaniu prawda?). Tym razem na warsztat wziąłem Those Who Remain od studia Camel101. Na samą grę, a właściwie jej trailer trafiłem gdzieś na początku 2020 roku i przyznam, że dość mocno czekałem na premierę. Horror, szaleństwo, obietnica nowego wymiaru straszenia? Wiadomo, że chcę! Gdzie podpisać? Traf chciał, że kilka dni przed premierą, otrzymałem egzemplarz do recenzji. Czy twórcom udało się zrealizować swój plan na stworzenie horroru, który będzie straszył „inaczej”? Czy moje oczekiwania zostały spełnione? No i oczywiście, czy warto zagrać? Zapraszam do recenzji!
„Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tu”
William Shakespeare – „Burza”

Niektóre błędy nigdy nie powinny się zdarzyć, nie kiedy twoje życie jest kompletne – a jednak tak się dzieje. Edward miał dobre życie, piękną żonę i idealną małą córeczkę, a jednak coś w tym pięknym świecie poszło nie tak, przez co poznajemy go w momencie topienia smutków w butelce whisky, aby chwilę później ruszyć do motelu Golden Oak w Dormont, aby raz na zawsze zakończyć swój romans i spróbować posklejać, rozbite niczym lustro życie. Po dotarciu na miejsce, szybko okazuje się, że nie wszystko idzie po myśli Edwarda… Przez splot niewyjaśnionych wydarzeń, zostajemy zmuszeni do przedostania się przez miasteczko na piechotę, co skutecznie utrudnia panująca w koło ciemność, nie wspominając już o niebieskookich jegomościach z maczetami i siekierami, którzy nie omieszkają ich użyć jeżeli zbliżymy się zbyt blisko. Chwilę po tym jak docieramy do pierwszych zabudowań, okazuje się, że miasteczko praktycznie opustoszało i poza wspominanymi przyjemniaczkami nie ma tu w zasadzie nikogo, a naszym zadaniem jest nie tylko wydostać się stąd jak najszybciej ale i odkryć co tak naprawdę się tutaj zdarzyło…

Fabuła i sposób jej prowadzenia to w zasadzie główny filar gry więc pozwolicie, że na tym zakończę zagłębianie się w nią. Przejdźmy zatem do rozgrywki, gra reprezentuje modny od jakiegoś czasu gatunek horrorów z widokiem z perspektywy pierwszej osoby, co teoretycznie ma zwiększać immersję, choć jak dla mnie ma to chyba znaczenie jedynie w produkcjach VR (Resident Evil 7 VR <3). Sterując naszym bohaterem, przemierzamy kolejne lokacje, rozwiązując mniej lub bardziej skomplikowane zagadki i szukając przedmiotów, które pozwolą nam pchnąć historię do przodu. Zagadki nie stanowią jakiegoś wielkiego wyzwania ale nie są też nudne. Swoją drogą bardzo łatwo tu coś pominąć, a to z powodu, że praktycznie każdą szafkę czy szufladę można otworzyć, co dla mnie, osoby z nerwicą natręctw było jak wyrok, bo wiadomo, że po prostu musiałem zajrzeć do każdej z nich… Można jednak powiedzieć, że w tym całym szaleństwie była metoda, bo dzięki temu znalazłem sporo zapisków, które rzucały nieco światła na to co wydarzyło się w tym małym, amerykańskim miasteczku i pozwoliło mi podjąć decyzję, kiedy gra ode mnie tego wymagała. Szwendanie się uliczkami Dormont i przeszukiwanie kolejnych lokacji w poszukiwaniu wskazówek, są przeplatane sekwencjami w których na przeciw nam staje ucieleśnienie sennych koszmarów, w grze nie mamy żadnej możliwości walki, więc jedyne co nam pozostaje to zabawa w kotka i myszkę z naszym nowym przyjacielem.
Grając, nie da się nie zauważyć, że twórcy mocno inspirowali się min. Silent Hill czy horrorami opierającymi się głownie o ucieczkę jak Amnesia – wewnętrzny konflikt bohatera, opustoszałe miasteczko, paranormalne zjawiska, psychoza, halucynacje, polujące na nas potwory z piekła rodem, rytuały – a wszystko to zatopili na dnie jeziora Black Lake. Choć osobiście wolę bardziej taki rodzaj straszenia jak serwuje nam Layers of Fear, od np. takiego Outlasta, to muszę przyznać, że tutaj było to naprawdę dobrze zbalansowane.

Jeśli chodzi o techniczną stronę produkcji to całość została wykonana przy użyciu silnika Unity (podobnie jak recenzowane niedawno Rise of Insanity), a całość sprawia pozytywne wrażenie. Fakt brakuje tu kilku animacji, modele postaci i przedmiotów nie wyglądają zbyt okazale ale nic nie kłuje w oczy. Jedyne do czego się bym przyczepił, co bardzo mi przeszkadzało w odbiorze to bardzo nie naturalne poruszanie się naszego bohatera (szczególnie w biegu), które jest tak sztywne, że mamy wrażenie przesuwania pionka po planszy, a nie przemieszczania się humanoidalnej postaci. Kilkukrotnie zdarzyło mi się, że gra sobie chrupnęła dość mocno albo zgubiła tekstury, jednak z tego co się dowiedziałem od twórców, będą oni na bieżąco sprawdzać feedback i wypuszczać stosowne łatki, a w momencie pisania tej recenzji ukazał się właśnie premierowy patch. Do pozytywnych aspektów technicznej części gry, muszę zaliczyć udźwiękowienie – dialogi nie są przerysowane, dochodzące zewsząd szumy, trzaski czy dźwięki pozostawionych odbiorników radiowych, naprawdę potrafią wjechać na psychę. Ukończenie całości zajmuje ok. 6 godzin, co wydaje się być mniej więcej standardem, patrząc na ostatnio wydawane horrory. Jeżeli komuś to będzie za mało to do naszej dyspozycji oddano kilka różnych zakończeń (ja oczywiście przy-losowałem to najgorsze), a na to które z nich zobaczymy, mają wpływ wspomniane wcześniej wybory w trakcie rozgrywki. Miłym akcentem jest również polskie tłumaczenie (napisy), które poza drobnymi wpadkami wypada naprawdę nieźle.

Ciekawostka – Wydawcą gry jest Wired Productions, dokładanie ta sama ekipa, która odpowiada za wydanie wspomnianej przeze mnie niedawno gry Fractured Minds. Warto przypomnieć, że Wired Productions, wspomaga organizację Safe in Our World, której misją jest szerzenie wiedzy na temat problemów natury psychicznej wśród graczy.

Czas podsumować wszystko co było mi dane zobaczyć przez te kilka godzin gry. Those Who Remain jest dość nierówne i to na tyle, że grając w nią dopadały mnie skrajne odczucia – od zachwytu po chęć odłożenia pada i zapomnienia o grze na zawsze. Wydaje mi się, że spowodowane było to głownie tym, że twórcy nie do końca podołali swoim własnym ambicjom. Mimo wszystko, skłaniam się pozytywom i myślę, że jeżeli ktoś z Was szuka horroru, w którym motorem napędowym naszego strachu, nie są jedynie wyskakujące z prawa i z lewa potwory to warto dać szansę produkcji amerykanów Na sam koniec dodam tylko, że gra została wyceniona na 79 PLN i tyczy się to zarówno wersji cyfrowej jak i pudełka, które trafi na rynek już za dwa miesiące, co wydaje mi się naprawdę uczciwą ceną za otrzymany produkt.

Na koniec chciałbym podziękować Wired Productions i Camel 101 za podrzucenie mi kopi do recenzji przed premierą!
Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”