Rok 2020 to rok ogromnych premier – Final Fantasy VII Remake, Cyberpunk 2077 (miejmy nadzieję), Doom Eternal, The Last of Us Part II czy PlayStation 5 – a także rok opóźnień i crunchu, które dotknęły w zasadzie każdego większe studio. Nie inaczej było z Ubisoftem i trzecią już odsłoną Watch Dogs: Legion, które pierwotnie miała się ukazać w pierwszym kwartale tego roku. Zacznijmy od tego, że jest to moje pierwsze zetknięcie z serią Watch Dogs. Pierwsza odsłona, poza aferą z ogromnych downgradem graficznym nie przykuła mojej uwagi, co przełożyło się również na to, że kiedy na rynku pojawił się sequel, to jakoś nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby go sprawdzić. Traf chciał, że wraz z premierą trzeciej odsłony, miałem „okienko” w ogrywaniu kolejnych tytułów, więc postanowiłem sprawdzić co w trawie piszczy. Czy warto było czekać dodatkowe sześć miesięcy? Czy wizja opanowanego przez technologię Londynu robi wrażenie? Zapraszam do recenzji!

Historia wrzuca nas w szeregi podziemnej grupy hakerskiej DedSec, która stara się zapobiec zamachom, za którymi stoją tajemniczy terroryści podpisujący się jako Zero-Day, zamachom, które jak twierdzą ich autorzy, mają być uleczeniem i nowym początkiem dla Londynu i jego mieszkańców. Nie przeciągając, jak możecie się domyślić, nie udaje nam się powstrzymać tych szaleńców, większość agentów DedSec ginie, a pozostali przy życiu zostają wrogami publicznymi numer jeden, po tym, jak cała wina za ataki spada na nich. Tu rozpoczyna się nasze właściwe zadanie – odbudować DedSec poprzez rekrutowanie nowych agentów, odzyskaniu zaufania mieszkańców Londynu, obalenie korporacji militarnej Albion i współpracujących z nią złoczyńców oraz rozwikłanie zagadki kim tak naprawdę są Zero-Day.
Tak pokrótce prezentuję się fabuła gry i jednocześnie, moim zdaniem jedna ze słabszych jej stron strony. Na pierwszy rzut oka, wszystko nawet trzyma się kupy, a nie które momenty bywają nawet ciekawe, jednak im dalej w las tym ciemniej.. Przejdźmy zatem do mięsa – gameplay’u!.
Mamy tutaj do czynienia z grą akcji, w otwartym świecie, która ogólną mechaniką przypomina to, co doskonale znamy choćby z serii Grand Theft Auto. Na samym początku wita nas ekran wyboru postaci, a każda z nich posiada swoje własne umiejętności dotyczące hakowania czy broni, jaką się posługuje. Kiedy już uporamy się z wyborem, trafiamy na ulicę miasta i zaczynamy naszą właściwa „walkę o wolność”. Tu chciałbym na chwilę zatrzymać się przy samym Londynie, bo trzeba przyznać, że twórcy odwalili kawał dobrej roboty projektując je. Cała lokacja jest dość imponujących rozmiarów, a przy tym wypełniona jest ludźmi, autami, DRONAMI, czy masą aktywności do wykonania, a wszystko sprawia niesamowite wrażenie, nawet na konsoli (w wersji na PC z włączonym RTX po prostu szczęka opada).
Miasto podzielono na kilka dzielnic, a każdą z nich przyjdzie nam „odbić” z rąk tych złych, poprzez aktywności jak rozklejanie street-artu, sabotowanie punktów wroga czy uwalnianie więźniów, które zwykle prowadza do finalnego zadania. Kiedy wyzwolimy daną dzielnicę spod wypływu bandziorów, na mapie odblokują się znaczniki punktów technologii (za które możemy dokupować kolejny sprzęt i ulepszenia), zarobimy nieco ET0 (krypowaluty przydatnej właściwie tylko do zakupu ubrań), a naszą drużynę zasili wykwalifikowany rekrut.
Wyzwalanie dzielnic to jednak niejedyna możliwość powiększania naszego stada, gdyż twórcy oddali do naszej dyspozycji możliwość rekrutacji… praktycznie każdego mieszkańca miasta. Na początku trochę pokpiłem sobie tę kwestię jednak szybko zrozumiałem, że to nie tylko dodatek mający przedłużyć czas spędzony z grą, a coś, co ma naprawdę realny wpływ na grę. Misje bywają naprawdę różnorodne – od zdobycia informacji, przez znalezienie zaginionego przyjaciela, po bardziej bezpośrednie środki wymierzania sprawiedliwości. „Agenci” różnią się od siebie nie tylko wyglądem i bronią, jaką się posługują, ale często to kim są, ma znaczenie – tak na przykład prawnik pozwoli nam szybkiej wyjść z aresztu (lub go całkowicie uniknąć), pracownik służby zdrowia pomoże nam dość do siebie, jeśli nieco przegniemy z rozwałką, a budowlaniec posiada na wyposażeniu drona użytkowego, który może być przydatny w dostaniu się w pewne miejsca. Co więcej, od czasu do czasu, na naszej drodze dostaniemy ograniczoną czasowo, szansę na zwerbowanie wykwalifikowanego rekruta, który może stać się ważnym atutem naszej ekipy. Kwestia odbudowywania potęgi DedSec, może jeszcze bardziej zyskać na wartości, jeśli zdecydujemy się na rozgrywkę w trybie permanentnej śmierci, w którym to nasi agenci, w przypadku ciężkich obrażeń, nie trafiają do szpitala, a prosto sześć stóp pod ziemię.
Skoro wiemy już gdzie będziemy toczyć naszą walkę i kim przyjdzie nam sterować na „placu boju”, czas przestawić zabawki jakie twórcy oddali do naszej dyspozycji. Tutaj Ubi nie zawiodło, gdyż arsenał jest naprawdę szeroki – od nieśmiercionośnych pistoletów i min porażających, przez kije pałki, czy pistolet na gwoździe, po broń konwencjonalną (Desert Eagle <3). Do tego wszystkiego dochodzą flagowe dla serii, umiejętności hakowania, oraz wspomniane wcześniej drony, które możemy przejmować i wykorzystywać do naszych celów. Wszystko to daje nam ogromną swobodę w sposobie wykonywanie kolejnych zadań, macie ochotę zostać rambo, to karabin na plecy i proszę bardzo! Wolicie działać w ukryciu, to z pomocą pewnie przyjdzie Wam hakowanie kamer czy użycie odpowiedniego drona. W zasadzie, każda misję da się przejść na kilka sposobów i tylko w kilku przypadkach jesteśmy zmuszeni do wykorzystania określonej metody.
Jeśli chodzi o techniczno-graficzno-dźwiekowe wykonanie gry to jest naprawdę dobrze, choć nie obeszło się bez drobnych wpadek. Grafika robi świetne wrażenie, zwłaszcza jeśli chodzi o detale lokacji i wykonanie modeli postaci, a soundtrack to po prostu miód na moje uszy – Grime, Indie, Metal, Punk Rock, każdy znajdzie tu coś dla siebie!. Nieco gorzej wypada ogólne wykonanie techniczne, gdyż przyjdzie nam tu spotkać znikające tekstury (ba nawet raz mi się udało wpaść „pod miasto”), nieresponsywne znaczniki, gubiące się linie dialogowe czy też błędy powodujące wywalenie się całej gry. Na szczęście, nie trafiłem tu na nic co by skutecznie uniemożliwiało mi dobrą zabawę, a dodatkowo na plus muszę zaliczyć to, że przez te kilkanaście godzin, framerate nie chrupnął ani razu, niezależnie od tego, jak wiele się działo na ekranie mojego telewizora.

Całość podzielona jest 8 rozdziałów, których ukończenie zajmuje gdzieś ok. 15 godzin. Do tego wszystkiego dochodzi oczywiście masa rzeczy do znalezienie, misji rekrutacyjnych, zadań pobocznych, aktywności związanych z daną dzielnicą miasta itd., co może skutecznie podwoić ten czas (jak nie potroić). Oczywiście nie można tu też zapomnieć o tym, że mamy w zasadzie nieograniczoną wolność i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby po prostu pobujać się po mieście i poobijać kilka mord żołdaków Albionu (bo kto z nas nie porzucał ogrywania zdań w GTA na rzecz czystej rozwałki?).
Termin „Ubigame”, który gdzieś kiedyś pod-słyszałem, wydaje się idealnie opisywać to, w co miałem przyjemność grać przez te kilkanaście godzin – otwarty świat, ogrom znajdźek i aktywności pobocznych, przyjemny gameplay i historia, która gdzieś w tym wszystkim ginie. Choć Watch Dogs: Legion, nie jest grą idealną to nie można jej odmówić przyjemności, jaka płynie z hakowania Londynu, walk na ulicach z oddziałami Albionu czy powiększaniu naszej DedSec’owej rodzinki o kolejnych członków, a to wydaje mi się wystarczającym powodem, żeby dać tej grze szansę.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję ekipie z Ubisoft Polska!
Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Sceptycznie podchodzę do gier z tej serii ale ta choć nie idealna napewno trafi do mnie na półkę. 😀
PolubieniePolubienie
No mi jakoś nigdy nue było z ta serią po drodze😁 ale gra się nawet przyjemnie
PolubieniePolubienie