Od czasu do czasu biorę się za tytuły, co do których nie mam żadnych oczekiwań, tak aby sprawdzić, czy czymkolwiek mnie zaskoczą i przykują na dłużej. Dokładnie tak było z „Ostatnim Pracownikiem”, o którym nie czytałem wcześniej nic i do którego podszedłem kompletnie na chłodno. Czy warto po robocie odpalić grę i …. wrócić do roboty? Zapraszam do czytania!

Gra wrzuca nas w buty (a w zasadzie w latający „wózek widłowy”) Kurt’a, magazyniera i tytułowego ostatniego pracownika wielkiej korporacyjnej machiny zwanej Jungle, w której ludzie zastępowani są przez maszyny, zgodnie z wizją szemranego właściciela, gdzie liczy się tylko i wyłącznie wydajność (nie, żebym miał jakieś większe doświadczania w tym temacie, ale jakoś dziwnie skojarzyło mi się to od razu z pewną wielką firmą na A..). Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że będziemy mieli do czynienia z tytułem o mocnym nacisku na arcade’ową rozgrywkę, to szybko przekonujemy się, że na naszym ekranie obserwujemy mocny storytelling, oparty o skrajnie kapitalistyczną wizję świata, w której każdego można zastąpić, a jakakolwiek oznaka ludzkiej słabości kończy się w zasadzie w jeden sposób.
Przed Kurtem i nami jedno zadanie, nie stracić roboty i tu zaczyna się nasza właściwa rozgrywka. Jak wspomniałem, przyjmujemy rolę magazyniera i dokładnie to będziemy robić — każdego dnia musimy zbierać konkretne przesyłki z regałów i odstawiać je w określone miejsce, teoretycznie zadanie proste niczym rozgrywa Tetrisa, jednak tak samo jak układanie kolejnych warstw klocków, tu również im dalej, tym trudniej. Przesyłki trzeba sprawdzać pod względem wagi, rozmiaru, uszkodzeń czy nawet tego, czy zawartość nie uległa przeterminowaniu (dostajemy do tego odpowiednie narzędzia), na podstawie czego, przesyłki muszą zostać odpowiednio oznaczone i trafić np. do recyklingu. Skrupulatność w wykonywaniu swojej pracy jest tu o tyle ważna, że wszystko, co robimy, jest monitorowane/oceniane, a jeśli na koniec dnia nasza ocena będzie równa „F”, to jak się możecie domyślać, firma straci swojego „Ostatniego Pracownika”.






Wykonanie techniczne, jak to często bywa przy mniejszych tytułach (choć jak wiemy nie jest to sztywna reguła..) miewa swoje bolączki — miejscami potrafi zawodzić GPS, sterowanie zdaje się być nieco niedopracowane / nieintuicyjne, brak szerszych informacji na temat podstaw rozgrywki, ograniczony UI. Wszystko to potrafi nieco frustrować, a biorąc pod uwagę, że gra ta raczej nie jest „uniwersalna”, może to prowadzić do tego, że część graczy się od niej odbije. To, co piszę, opieram o klasyczną rozgrywkę, możliwe, że podczas sesji z użyciem PSVR2 odczucia są inne, ale niestety nie miałem jeszcze okazji tego sprawdzić.
Oprawa audiowizualna przykuwa oko i ucho — głosy postaci są dobrane naprawdę dobrze, a „komiksowa”, nieco cell-shadingowa grafika zdaje się być strzałem w dziesiątkę, bo jakoś nie jestem w stanie sobie wyobrazić tego tytułu w bardziej realistycznej stylistyce . Miłym akcentem są tu polskie napisy (które w zasadzie są chyba standardem w tytułach, przy których pracuje Wired Productions).







W grach tego typu jest coś uspokajającego, co pozwala na oderwanie się na chwilę od przepełnionych akcją i wybuchami tytułów z ogromnymi światami i historiami zagmatwanymi bardziej niż słuchawki po dniu w kieszeni Waszych spodni. Pomijając pewne problemy natury technicznej, czy teżnieco problematyczny design i sterowanie, The Last Worker, to niezbyt długi tytuł, który idealnie spełnia swoją rolę jako uspokajacz, dający zupełnie inne doznania niż skoki ciśnienia i adrenaliny — jednak mnie mniej przyjemne niż takowe. Sam do tego tytułu jeszcze kiedyś wrócę, ale w wersji na PSVR2 (jak już przemogę się, żeby wydać na nie kasę).

Na koniec podziękowania dla ekipy ogarniającej PR twórców, za podesłanie kopii do sprawdzenia.
To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”