Horror, jako gatunek growy przez lata ulegał sporej ewolucji, począwszy od sposobów straszenia, przez mechanikę rozgrywki, na perspektywie, z jakiej możemy zaznać lęku kończąc. Wszystko to dało nam wysyp mniej lub bardziej udanych produkcji — jak choćby cudowne Visage — oraz otworzyło furtkę do dyskusji i porównań na temat starych i nowych straszaków. Tytuł, który chciałbym dzisiaj omówić, składa hołd starym czasom („Kurła kiedyś to były czasy, teraz to nie ma czasów!”) i czerpie garściami od najlepszych, nie tylko jeśli chodzi o gry. Czy twórcy podołali swoim własnym założeniom? Czy jest strasznie? No i oczywiście czy warto zagrać? Zapraszam do recenzji!

Historię poznajemy od zaginięcia niejakiego Sebastiana P. Hushera, który okazuje się być znanym pisarzem. Jako że Sebastian przestał kontaktować się ze swoim wydawcą, ten zaniepokojony poprosił jednego ze swoich pracowników o sprawdzenie, czy z ich kurą znoszącą złote jajka jest wszystko ok. W ten oto sposób poznajemy pierwszego z naszych bohaterów (tak pierwszego, ale o tym może później) i trafiamy do domu pisarza.
Już na pierwszy rzut oka widać, że coś tu jest nie tak – dom jest otwarty, wysiadł prąd, a na stole czeka przygotowany posiłek. Kiedy natrafiamy na tajemniczą pozytywkę, zaczyna się robić jeszcze dziwniej. Melodia wgryza się w głowę Daniela do tego stopnia, że zaczyna on słyszeć różne dźwięki – kroki, płacz, oraz widzieć coś przerażającego, coś, co wyraźnie chce mu zrobić krzywdę. Tytułowa „Melodia” wydobywająca się z pozytywki, na którą natrafia Daniel, jest elementem historii, którą przyjdzie nam poznawać przez kolejne 5 epizodów gry.
Myślę, że nie popełnię wielkiego faux pas kiedy napiszę, że mechanicznie mamy tutaj do czynienia z tym, do czego zdążyły nas przyzwyczaić takie klasyki growego straszenia jak Silent Hill, Alone in The Dark czy Resident Evil. Naszym zadaniem jest wyjaśnić zagadkę związaną z wcześniej wspomnianą pozytywką, poprzez eksplorację, zbieranie przedmiotów, czytanie kolejnych notatek i łączenie wszystkiego w całość. Jednak nie mamy tutaj do czynienia z prostym „kopiuj-wklej” i twórcy postanowili nieco urozmaicić nam czas spędzony z grą.
Zacznijmy od tego, że każdy może zginąć (podobnie jak choćby w produkcjach od Supermassive Games) – wyjątkiem jest nasz „pierworodny” bohater, gdyż jego śmierć oznacza po prostu restart danego epizodu. Opcja ta, choć domyślna, może zostać wyłączona poprzez ustawienie niższego poziomu trudności (których nazwy nie powinny być obce, żadnemu fanowi horroru), jednak osobiście polecam tego nie robić, gdyż sama śmierć kolejnej postaci, ma pewne znaczenie dla rozgrywki — tutaj pozwolę sobie też na małą dygresję, gdyż po kilku zgonach zauważyłem pewne niedociągnięcie w tym temacie, mianowicie wyobraźcie sobie, że idziecie we 3kę szukać czegoś w opuszczonym klasztorze, jeden z waszych kompanów przepada bez śladu. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji można by liczyć na coś więcej niż „Hmm ciekawe co się z nim stało?(…) Oo, a co to za torba?”. Każda z postaci cechuje się nieco odmiennymi statystykami, posiadanym źródłem światła czy przedmiotem specjalnym, który może nam nieco pomóc w odkrywaniu kolejnych tajemnic. Od razu powiem, żebyście nie przywiązywali się za bardzo do wybranej postaci, gdyż zginąć tu dość łatwo – np. przez otwarcie nieodpowiednich drzwi czy odsłonięcie jakiegoś mebla. Na szczęście, z racji, że twórcy lubują się w zabijaniu naszych bohaterów, to do naszej dyspozycji oddano ich kilkunastu.
Kolejnym elementem są zagadki, które obejmują zbieranie i łączenie kolejnych przedmiotów; odczytywanie rozsypanych po lokacji wskazówek; miejscami sporo backtrackingu — który swoją drogą potrafił czasem nieco zirytować, biorąc pod uwagę wielkość niektórych miejsc — oraz składanie tego wszystkiego w „logiczną” całość. Zmusza to nas do dość dokładnej eksploracji, co w obliczu czyhającego niebezpieczeństwa, dodatkowo zwiększa strach. Zagadki są przemyślane i różnorodne, czasami wystarczy znaleźć klucz do drzwi a innym razem potrzebujemy całą listę instrukcji niczym przed świątecznymi zakupami — od razu widać, że inspirowano się najlepszymi w tym temacie (zagadka z pianinem <3).
Zamykając opis gry i jej mechanik, czas w końcu na parę słów o naszym antagoniście – „Obecności”. Spotkania z tym tworem i jego poplecznikami potrafią skutecznie podnieść ciśnienie, szczególnie że są one dość losowe i w dużej mierze zalezą od naszego stylu gry (poza kilkoma z góry oskryptowanymi momentami). Nie mamy tutaj opcji walki, jednak poza ucieczką i chowaniem się po szafach, przyjdzie nam czasem stanąć naprzeciw naszym koszmarom w prostych minigierkach jak blokowanie drzwi, uspokajanie oddechu czy oświetlanie zbliżających się wrogów. Całość wypada naprawdę dobrze i wprowadza niepokój, który w zasadzie nie opuszcza nas do końca gry – Czy powinienem ponieść ten przedmiot? Czy da się tu gdzieś schować? Czy zdążę uciec? Wierzcie mi, bywa naprawdę wesoło.
Grę ogrywałem na PlayStation 5, nie natrafiając przy tym na nic, co by skutecznie zniechęciło do dalszej rozgrywki (co prawda mnie to nie dotknęło ale jedna z osób wspomniała, że w 4tym rozdziale jest błąd, który może spaprać cały zapis gry, mianowicie stanie się tak, jeśli nie przejdziecie całego rozdziału i wybierzecie opcję „Save and Exit”). Z błędów, jakie napotkałem mogę wymienić w sumie standardowy zestaw jak nieresponsywne znaczniki przedmiotów, drobne chrupnięcia animacji czy zawieszanie się postaci na jakimś elemencie otoczenia podczas poruszania się. Graficznie nie ma tu za bardzo, nad czym się zachwycać, gdyż produkcja wygląda jakby mogą pójść spokojnie na PlayStation 3, a do tego nie pomagają braki w animacjach czy mimice postaci. Jednak to, co zasługuje na pochwałę to projekty lokacji wraz z oświetleniem, które naprawdę potrafiły zrobić wrażenie oraz udźwiękowienie – zresztą, z dźwiękiem związana jest jedna z mechanik zawartych w grze, ale jak to już pozwolę Wam odkryć podczas gry.
Przejście całości zajmuje około 15-20 godzin, przy czym czas zależny jest od tego, ile poświęcimy eksploracji, szukaniu opcjonalnych znajdziek oraz zagłębianiu się w niuanse historii, jaka przygotowali dla nas twórcy. Biorąc pod uwagę to, że przez cały ten czas gra wprowadza nas w stan permanentnego niepokoju i nie pozwala nam za bardzo się nudzić, to wynik naprawdę godny podziwu (szczególnie że SoH jest debiutem Protocol Games).
Jako że ostatnio temat ten wywołuje spory szum, to wspomnę również o lokalizacji gry, a dokładniej jej braku. Dla mnie osobiście to, żaden problem jednak przy grze tak długiej i opartej o czytanie sporej ilości tekstu, zgodzę się, że może to stwarzać pewne problemy i uniemożliwić części graczy pełną uciechę z tego tytułu.
Song of Horror, pomimo wszelkich niedoróbek natury technicznej robi naprawdę ogromne wrażenie jako całokształt i moim zdaniem jest tym, na co fani staro-szkolnych horrorów czekali od dawna. Świetna historia, przemyślane zagadki, strach oparty na klimacie – czego chcieć więcej?! Mam ogromną nadzieję, że produkcja od Protocol Games stanie się na tyle dużym sukcesem, że nie będą to ich ostatnie słowa w temacie growego horroru. Z czystym sumieniem polecam każdemu, kto wzdycha za takimi tytułami jak Silent Hill czy Clock Tower. Dodatkowym plusem jest to, że fizyczne wydanie deluxe gry, wycenione zostało na ok. 150 PLN!

Na koniec chciałbym podziękować wydawcy — Raiser Games, za podrzucenie kopii do recenzji.
To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”