Ostatnio, w kółko tylko wywiady i recenzje, więc postanowiłem nieco od tego odpocząć i powrócić do lżejszego formatu, jakim są moje teksty pod banderą „Powrót do przyszłości”. Tytuł, o którym chciałbym dzisiaj pogadać był na mojej liście „tekstów do napisania” w zasadzie od samego początku, kiedy to postanowiłem opublikować coś na temat gier z ery PlayStation 2. Żeby było jeszcze ciekawiej, to zdjęcie do tego tekstu powstało jakieś dwa miesiące temu i od tamtej pory leżało sobie na dysku, czekając na swoją kolej – prokrastynacja pełną gębą. Swoją drogą niedawno premierę miał nowy film z uniwersum Mortal Kombat, więc w sumie nawet dobrze się złożyło. Dobra, starczy już tego przeciągania, dzisiaj na tapecie Mortal Kombat: Shaolin Monks.
Mordobicie od Eda Boon’a i jego ekipy kojarzy pewnie większość osób mojego pokolenia, czy to za sprawą kilkunastu gier z tej serii, jakie ukazały się na praktycznie każdą platformę czy też adaptacji filmowych, których się doczekała — swoją drogą film z 1995 roku to nadal moje top jeśli chodzi o przenoszenie gier na ekrany TV. Niezwykle brutalna bijatyka zapisała się na kratach historii, a jej saga trwa po dziś dzień (i nie zapowiada się, żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić) w formie gier, animacji czy filmów.
Na przestrzeni lat MK przechodziło ewolucję (a miejscami nawet rewolucję), od cudownego moim zdaniem mordobicia 2D, przez średnio udany romans z 3D i większym wykorzystaniem broni podczas walki (bodajże w Mortal Kombat Armageddon), po reboot z prawdziwego zdarzenia, który doprowadził do tego, że dzisiaj możemy się cieszyć wyrywaniem flaków w jakości 4K. Jednak to, czego cześć z Was może nie wiedzieć to, że growy Mortal Kombat to nie tylko klasyczna nawalanka 1 na 1, a w przeszłości, Midway (a obecnie NetherRealm Studios) eksperymentowało z innymi gatunkami, które mogłyby wykorzystać rozgrywkę z MK. Efektem tego były „chodzone bijatyki”: Mortal Kombat Special Forces, Mythologies Sub-Zero oraz Shaolin Monks — ostatnia i jedyna, która się rzeczywiście udała swoim twórcom.
Ej dobra, trzy akapity a ja dalej nic o grze nie napisałem lol, lecimy. MK Shaolin Monks to gra z pogranicza adventure / beatem-up, która na rynek trafiła pod koniec 2005 roku na PlayStation 2 i Xboxa. Akcja gry rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości, gdzieś pomiędzy wydarzeniami z jedynki i dwójki, zaraz po pokonaniu Shang Tsung’a. Do naszej dyspozycji oddano dwóch bohaterów – Liu Kang i Kung Lao, a dodatkowo po przejściu gry dostajemy możliwość ogrania jej ponownie jako najbardziej znany duet z bijatyk ever – Sub-Zero i Scorpion. Tu warto zaznaczyć, że wybór jest ostateczny, a jedyną opcją zmiany postaci jest rozpoczęcie gry od nowa. Co do samej mechaniki to nie ma co spodziewać się jakichś wielkich fajerwerków, gdyż większość rozgrywki opiera się o wpadnięcie na „arenę” i mashowanie przycisków na padzie, aż wytłuczemy wszystkie fale wrogów, a od czasu do czasu przyjdzie nam się zmierzyć z trochę potężniejszym przeciwnikiem. Żeby nam się nie znudziło tak szybko, to każda z postaci ma swoje ataki specjalne, jak np. rzut kapeluszem w wykonaniu Kung Lao; combosy (zarówno solo jak i z wykorzystaniem naszego partnera); możliwość używania broni jak i otoczenia (np. klasyczne kolce, na które możemy kogoś nabić jak szaszłyk); oraz to co tygryski lubią najbardziej, czyli FATALITY. Oczywiste jest, że bez tego krwawego elementu, MK nie byłoby sobą, tak więc i tutaj nie mogło go zabraknąć, choć zaimplementowano go w nieco innej formie, która musiała zostać dopasowana do stylu rozgrywki — nie wyobrażam sobie stać przy chwiejącym się przeciwniku i wykręcać kombinacje przyprawiające o połamanie palców, podczas gdy w koło biegają dziesiątki innych pokemonów do ubicia. W tym wypadku każdy z naszych wojaków posiada pasek, który zapełnia się wraz z każdą kolejną obitą mordą, a gdy osiągnie maksimum, możemy odpalić nasze ostateczny cios — czas wtedy na chwilę się zatrzymuje, a my musimy jak najszybciej wklepać odpowiednią kombinację przycisków, aby zobaczyć efektowną śmierć naszego przeciwnika.
Oprawa graficzna nie kłuje po oczach (no może poza cutscenkami), jednak jeśli odpalicie grę na nowym TV, bez żadnego upscaler’a to może być to dość ciężkie spotkanie pod tym względem. Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia jak długą grą jest Shaolin Monks, ale warto zaznaczyć, że jest tu sporo „replay value”, gdyż poza wspomnianą wcześniej wymianą bohaterów, mamy tutaj możliwość odblokowania automatowej wersji Mortal Kombat II, a same poziomy są wypełnione sekretami, z których część będziemy mogli odblokować jedynie grając we dwójkę, a do tego wszystkiego dochodzi rozwój postaci i możliwość upgrade’u bohaterów o nowe skille — myślę, że bezpiecznie można powiedzieć, że ogranie fabuły to tak naprawdę połowa gry. Jednak to, co według mnie, jest w tym wszystkim najważniejsze to lokalny multiplayer.
To właśnie ten ficzer jest głównym powodem, dla którego ten tytuł tak bardzo wrył mi się w głowę, tak więc pozwolę sobie tutaj na małą dygresję. Gdzieś na początku 2011 roku, doszło do ciekawego splotu wydarzeń, mianowicie był to 3. rok moich studiów — dokładniej to ostatni semestr, który głównie opierał się o przygotowanie pracy do obrony, więc samej nauki nie było za wiele — a traf chciał, że akurat zamieszkał ze mną jeden z moich najlepszych kumpli. Biorąc pod uwagę te okoliczności i fakt, że w tamtym czasie posiadałem przerobione PS2, zaczęliśmy wertować internet w poszukiwaniu wszystkich gier, jakie da się ograć w lokalnym multi i tak oto trafiliśmy na Shaolin Monks. Do tej pory pamiętam, walające się po moim pokoju puszki po browarach i opakowania po mrożonym żarciu — wręcz książkowy obrazek żywotu stereotypowego nerda hahaha. Pamiętam, że gra zrobiła na nas tak duże wrażenie, że przeszliśmy ją kilkukrotnie pod rząd, przy okazji obklejając cały mój TV i szafkę, na której stał, karteczkami z zapisanymi kombinacjami Fatality.
Shaolin Monks jest piękną pocztówką uniwersum Mortal Kombat, opowiadającą historię gry w zupełnie innej formie, a jednak tak samo udanie jak klasyczne odsłony (a może nawet i lepiej), a do tego wszystkiego mamy tutaj masę znajomych elementów i twarzy. Od tamtej pory, wracałem kilkukrotnie do tego tytułu i choć nadal jest to kawał świetnej gry, tak sporo traci w przypadku ogrywania go solo. Jak tylko ogarnę jakiś upscaler do mojej poczciwej czarnulki to na pewno zrobię jeszcze jedno podejście, jednak tym razem nie sam. Jeśli ktoś z Was szuka solidnej chodzonej bijatyki to z czystym sumieniem mogę Wam polecić zagranie w Mortal Kombat Shaolin Monks, wierzcie mi, nie zawiedziecie się. Swoją drogą chodzone bijatyki wydają się być nieco wymarłym gatunkiem, którego powrót chętnie bym zobaczył, bo wyobraźcie sobie takie Shaolin Monks 2, ale z wykorzystaniem obecnej technologii, która napędza serię Mortal Kombat.. ahhh rozmarzyłem się.
Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”
