O tym w co ostatnio grałem, słów kilka – Rise of Insanity

Od dawna mówiłem, że rynek gier indie to kopalnia w której można znaleźć zarówno samorodki złota jak i zwykły węgiel, kopalnia, którą od promocji do promocji na PSN, ochoczo przeszukuję w poszukiwaniu kolejnych perełek. Czasem się to udaje, jak w przypadku świetnego, moim zdaniem Infliction, co tylko zachęca do sprawdzania kolejnych horrorów od mniej znanych deweloperów. Wśród ostatnich promocji, wygrzebałem Rise of Insanity, produkcję naszego rodzimego Red Limb Studio, o której nie wiedziałem totalnie nic, poza tym, że można ją ograć na VR jak i bez niego. Po krótkim przewertowaniu internetu i sprawdzeniu kilku informacji na ten temat, kliknąłem „Dodaj do koszyka”. Czy było warto wydać te kilkadziesiąc PLN? Czy jest strasznie? Czy Red Limb Studio może stanąć w szranki z Bloober Team i ich horrorami? Czy brak VR był przeszkodą? No i oczywiście, czy warto zagrać? Zapraszam do recenzji!

We wstępie celowo wspomniałem Bloober Team, bo od pierwszych chwil nie mogłem się pozbyć wrażenia, że Red Limb wzorowało się na produkcjach od krakowian. Klimat, otoczka szaleństwa, mechanika – wszystko to tworzy nieodparte wrażenia grania w młodsze rodzeństwo Layers of Fear (które swoją drogą, możecie już również ograć na VR). Szczerze to uważam, że to bardzo dobrze! Ekipa z Bloober Team udowodniła, że potrafią zrobić świetny horror, w którym nie chodzi tylko o uciekanie i strzelanie do potworów, a jak się uczyć to od najlepszych prawda?

Grę rozpoczynamy w pustym domu, jako bliżej nieokreślona postać. Przemierzając lokacje od pomieszczenia do pomieszczenia, znajdujemy notatki, skrawki gazet czy dyktafony z dziennikami audio (które już od zawsze będą mi się kojarzyły z audiologami z Bioshock <3), dzięki którym poznajemy pewien zarys historii, w której to musimy się odnaleźć. Całość kręci się w koło sławnego doktora psychologii – Stephen’a Dowell’a, jego żony i syna, pacjenta z zaburzeniami osobowości oraz niewyjaśnionej zbrodni. Mógłbym tu pewnie opisać więcej, ale scenariusz jest na tyle ciekawie napisany, że nie chciałbym nikomu spoilerować jego odkrywania, bo wierzcie mi, że do samego końca, nic tutaj nie jest czarno białe jak się może wydawać.

Tak jak w przypadku sporej części wydawanych w ostatnim czasie horrorów, tutaj również mamy do czynienia z grą z perspektywy pierwszej osoby. Sporą część gry spędzimy, przemierzając wspomnianą wcześniej posiadłość jak i zakład psychiatryczny – jednak im dalej tym bardziej surrealistyczne staje i się nasze otoczenie i to co się z nim dzieje. Podczas przeszukiwania kolejnych pomieszczeń, przyjdzie nam rozwiązać kilka zagadek logicznych, które raczej nie stanowią jakiegoś wyzwania, ale wydają się być przemyślane i ciekawie zrealizowane. W grze nie ma teoretycznie bezpośredniego zagrożenia w postaci jakichś monstrów jednak da się tutaj „zginąć”, co skutkuje rozpoczęciem danej lokacji od nowa. Klimat budowany jest głównie przez puste, czasami mroczne lub wykręcone lokacje, drobne jump scary i klimatyczną oprawę dźwiękową i muszę przyznać, że to naprawdę zdało egzamin, bo niejednokrotnie doprowadziło do tego, że dostałem ciarek na plecach, a mój puls był nienaturalnie przyśpieszony.

Grę napędza silnik Unity i muszę przyznać, że technicznie nie zauważyłem w zasadzie nic niepokojącego. Grafika, choć nie najwyższych lotów, trzyma równy poziom i raczej nie dopatrzymy się tu straszenia w tym aspekcie. To co jednak mnie irytowało, to ekrany ładowania, pojawiające się pomiędzy kolejnymi lokacjami, niby drobnostka ale jednak denerwująca.

Czas na największy problem jaki tu widzę, mianowicie długość gry. Całość można ukończyć nawet poniżej 2 godzin, co jak na dzisiejsze standardy wydaje się być wynikiem wręcz śmiesznym, bo bardziej przypomina demo niż pełną produkcję. Tutaj wyraźnie widać to, że produkcja była szykowana głównie pod VR. Moje osobiste doświadczenia z goglami wyraźnie pokazały mi, że nawet gdybym chciał, to nie wytrzymałbym w nich dłuższej sesji growej – w takim przypadku, te 2 godziny pewnie, spokojnie bym rozłożył na 2-3 wieczory, a tak napisy końcowe zobaczyłem zanim skończyło mi się piwo. Choć te 2 godziny są naprawdę dobrze przemyślane, to mimo wszystko pozostaje niedosyt.

Kończąc ten mój krótki wywód, powiem tylko, że cieszę się, że dałem Rise of Insanity szansę, bo widać, że deweloperzy mieli kilka naprawdę fajnych pomysłów, a całość sprawia, że dostajemy kawał „innego” i ciekawego horroru. Jednocześnie ubolewam, z powodu długości, bo potencjału jest tu na o wiele wiele więcej dobrego straszenia, niż to co dostajemy za te 63 PLN. Koniec końców, mam nadzieję, że jeszcze usłyszymy o Red Limb Studio!

Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s