Symulator Zawiedzionego Ojca, to niewątpliwie jeden z najbardziej udanych „rebootów” serii, jakie ukazały się w ostatnich latach. Ekipa z Santa Monica Studios potrafili przekuć krwawą sieczkę w coś bardziej refleksyjnego, jednocześnie zachowując ducha gry, przez co nie było mowy o sztuczności i wymuszaniu emocji. Wszystko to spowodowało, że poprzeczka oczekiwań graczy w stosunku do kontynuacji skandynawskiej przygody Kratosa i Atreusa była wręcz wywalona ponad skalę. Czy twórcy podołali? Czy też zostali ofiarami własnego sukcesu? Zapraszam do czytania!
W przypadku historii mamy tu dokładną kontynuację fabuły, kilka lat po wydarzeniach z poprzedniczki, Kratos i Atreus osiedlili się w Midgardzie, wiodąc względnie spokojne życie, polując, trenując i poniekąd ukrywając się przed wszystkimi, którymi narazili się w przeszłości — inaczej mówiąc, każdy pilnuje swojego interesu i nikt nie szuka guza. Atreus nie jest już tym samym, nieokrzesanym dzieciakiem (choć nadal zdarzy mu się podjąć nieco lekkomyślne decyzje), a nastolatkiem szukającym swojej własnej ścieżki, niekoniecznie zgodnej z taką, jaką wybrałby dla niego jego Ojciec. Konsekwencje decyzji, jakie zapadły wcześniej niestety w końcu dosięgają naszych bohaterów, a świat spowija Fimbulvinter — Wielka Zima zwiastująca nadejście Ragnaroku. Cóż jak się pewnie możecie domyśleć, przyjdzie nam się zmierzyć losem i spróbować go oszukać, jednak tym razem to nie tylko Kratos będzie stał w świetle jupiterów, ale również Atreus dostanie swoje 5 minut — no nawet nieco więcej niż 5 minut, ale nie chcę nikomu spoilerować co jak i gdzie więc pozwolę sobie przemilczeć jaką rolę przygotowano dla naszego młodego wojownika.






Choć sama historia bywa miejscami przewidywalna, to trzeba przyznać, że scenarzyści odrobili pracę domową i dostarczyli kawał świetnie zrealizowanego przedstawienia, które rozwija poznaną wcześniej fabułę o całkowicie nowe wątki, jak i rzuca światło na pewne wydarzenia z przeszłości. Całość sprowadza się do tego, że miejscami po prostu przyklejałem się do ekranu, chcąc zobaczyć czy usłyszeć to co będzie następne. I choć komuś się może wydawać, że moja ekscytacja w tym temacie jest odrobinę przesadzona, to rzecz w tym, że od czasów Horizon Zero Dawn, zawsze kiedy mam do czynienia z „fabularną grą akcji”, to moje pierwsze obawy to nie grafika, FPSy czy długość gry, a właśnie historia, która nie raz wydawała się dość wymuszona, sztuczna i drewniana — na szczęście God of War Ragnarok to nie dotyczy.
Jeśli chodzi o gameplay to nie uświadczymy tutaj jakieś zmieniającej życie rewolucji — walka, rozwiązywanie zagadek, czy interakcja z Atreusem, wszystko wygląda naprawdę znajomo i bardzo szybko można wejść w płynny rytm rozgrywki. W stosunku do poprzedniczki rozbudowano tu nieco zarządzanie ekwipunkiem i mam wrażenie, że nieco lepiej udało się zbalansować rozgrywkę pod względem użycia danej broni. Kiedy w poprzedniej części dotarłem do momentu gdzie Kratos ponownie dzierży Ostrza Chaosu byłem wniebowzięty — Lewiatan nie był zły jednak jako ogromny fan całej serii, uwielbiałem ikoniczny oręż naszego Spartiaty — po czym emocje opadły, kiedy okazało się, ze topór jest po prostu skuteczniejszy w starciach z hordami przeciwników.. Nie wiem, czy był to zamierzony efekt, czy też moja nieudolność w posługiwaniu się tą śmiercionośną bronią, ale takie były wtedy moje odczucia. Tu jest zupełnie inaczej, gdyż każda z posiadanych broni w naszym arsenale ma swoje przeznaczenie i bywa skuteczniejsza w danym momencie niż pozostałe, a wrogowie potrafią stanowić niemałe wyzwanie, jeśli rzucimy się na nich choćby bez minimalnie przemyślanej taktyki ataku — w ten oto sposób ponownie mogłem ciąć i palić wszystkich wrogów ❤ Ahhh cóż a piękny widok (wcale nie brzmię jak psychopata… x]).






Dodatkowo dochodzą nam tu drzewka rozwoju, na których możemy odblokowywać kolejne umiejętności i „perki”, a możliwość rozwijania statystyk przez zmianę/ulepszanie uzbrojenia, otwiera przed nami nowe możliwości „uszycia” sobie bohatera, który swoimi statystykami będzie odpowiadał naszemu stylowi gry.
Oprawa audiowizualna prezentuje się świetnie w każdym z możliwych trybów — osobiście 99% czasu grałem w trybie wydajności (gdzieś przewijały się informacje, że grafika miejscami prezentuje się nawet lepiej niż tryb jakości), a szczegóły i lokacje robią ogromne wrażenie. Jednak nie jest do końca idealnie, gdyż nadal mamy tu do czynienia z grą międzygeneracyjną i nie da się ukryć, że gdzieś z tyłu głowy miałem myśli, że mogłoby być jeszcze lepiej gdyby tylko twórcy odcięli się od PS4 i skupili na next-gen’ach (o kwestiach, dlaczego nadal mamy do czynienia z generacją „przejściową może innym razem jeśli znajdą się chętni do dyskusji).
Podobnie jak w przypadku poprzedniej odsłony, główny wątek do dobrych kilkanaście godzin gry (w moim przypadku 20+), jednak to nie koniec epickiej przygody Ojca i Syna, gdyż jest tu cała masa pobocznych aktywności/bossów/przygód, które tylko czekają na odkrycie przez gracza. Myślę, że spokojnie można wbić jakieś 40-50 godzin i nadal mieć coś do zrobienia (jak np. wybicie wszystkich Berserkerów, przy których Walkirie z „jedynki” przypominają strachy na wróble). Stawia to GoW w czołówce najdłuższych gier, w jakie przyszło mi w tym roku zagrać. Miejscami miałem wrażenie, że twórcy nieco przeciągnęli niektóre sekwencje/lokacje, dodając odrobinę do czasu gry, ale finalnie nie ma mowy o nużących przeprawach z punktu A do punktu B dla samego przejścia drogi — nie to, co w Final Fantasy VII Remake…







Kilkadziesiąt gry za mną i zapewne drugie tyle przede mną, jednak myślę, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że kto czekał na powrót Boga Wojny i jego Syna, ten nie zawiedzie się grając w Ragnarok. „Więcej, mocniej, szybciej” idealnie opisuje to co dostajemy na ekranie, od którego po prostu nie sposób się oderwać. To świetnie zrealizowany sequel, który bezbłędnie wykorzystuje mocne podwaliny poprzedniczki, rozwijając i spajając je w jedną całość. Polecam każdemu, kto grał w poprzednią odsłonę — a kto nie grał, to też polecam ją nadrobić, bo choć twórcy oferują skrót wydarzeń sprzed kilku lat, to mimo wszystko możecie sporo stracić bez dokładniejszego zrozumienia co tam się tak naprawdę wydarzyło ;). Sony Santa Monica Studios zamyka rok jedną z najlepszych gier 2022 i raczej nie ma wątpliwości, że jest to mocny pretendent do tytułu GOTY.

Ogromne podziękowania dla ekipy z PlayStation Polska za podesłanie mi gry 🙂
To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”