Jeśli obserwujecie mnie od jakiegoś czasu, to pewnie nie będzie dla Was zaskoczeniem fakt, że jestem wielkim fanem przygodówek point’n’click, gdyż to właśnie ten gatunek, zaraz obok RTS’ów, był przez lata grania na PC moim ulubionym — zresztą po dziś dzień wracam do wielu tytułów z tamtego okresu jak Monkey Island (nie grałem jeszcze w najnowszą odsłonę, więc bez spoilerów proszę), Simon The Sorcerer czy Larry. Choć mainstream nieco zapomniał o przygodówkach, to scena indie sięga do niego od czasu do czasu, czego efektem jest choćby The Wardrobe Even Better Edition, o której dzisiaj kilka słów ode mnie. Zapraszam do czytania!

Kiedy ktoś mówi, o wysypujących się trupach z szafy, chyba nie do końca ma na myśli to, co widzimy na ekranie. W grze przyjdzie nam pokierować Skinny’m, chodzącym szkieletem, którego los przypieczętował przez przypadek jego najlepszy kumpel Ronald, częstując jeszcze kompletnie żywego Skinniego śliwką, na które jak się okazało, był on śmiertelnie uczulony. Niewiadome siły sprawiły, że Skinny „ożywa” i od teraz zamieszkuje on szafę Ronalda, zbierając się do tego, aby pomóc mu się uporać z poczuciem winy, po panicznej uciecze tamtego dnia, aby w końcu oboje mogli ruszyć dalej ze swoim „życiem”. Jak, możecie się domyślać, nie jest to takie proste, jednak fakt zbliżającej się przeprowadzki, zmusza naszego truposza do zagęszczenia ruchów.
Biorąc pod uwagę, że naszym protagonistą jest trup, to świat wykreowany w grze jest naprawdę żywy i po brzegi wypełniony nawiązaniami do innych gier i ogólnej popkultury (wiszący strój czarodzieja, maska Aku Aku z Crasha Bandicoota, przepaski Żółwi Ninja, piła motorowa i wiele wielee innych powodujących niemały uśmiech na twarzy). Dzieje się tu naprawdę sporo, a postacie, które przyjdzie nam spotkać, są delikatnie mówiąc różnorodne (jak np. wielki, gadający krokodyl, ożywiona kupa kurzu czy bezdomny „Snorlax”). Sam Skinny łamie też od czasu do czasu czwartą ścianę, przemawiając bezpośrednio do gracza, ale dlaczego i co mówi, to już pozostawię Wam jako niespodziankę.









Choć zwrot point’n’click zdaje się nie wymagać zbytniego tłumaczenia, to pozwolę sobie na kilka słów na temat mechaniki zaimplementowanej w grze. Poruszamy naszym workiem kości przy pomocy kursora (co ciekawe sterowanie padem jest naprawdę wygodne), wchodząc w interakcję z widocznymi na danym ekranie przedmiotami, zbierając je w swoim inwentarzu (w klatce piersiowej), od czasu do czasu próbując dopasować je do siebie i pchnąć wydarzenia do przodu. Dość szybko wyrabia się wręcz nawyk kleptomana, gdyż The Wardrobe: Even Better Edition to oldschool pełną gębą i przyjdzie nam zbierać tonę śmieci, wymyślając dodatkowo absolutnie absurdalne połączenia, które w żadnym innym świecie nie miałby by racji bytu.
Oprawa audio-wizualna to po prostu majstersztyk. Uwielbiam rysowane gry przygodowe i taka estetyka przemawia do mnie zdecydowanie bardziej niż mocno eksploatowany przez twórców (niestety z różnym skutkiem) pixel-art. Łącznie przyjdzie nam zwiedzić kilkadziesiąt różnorodnych lokacji i porozmawiać z ogromną ilością rewelacyjnie wykreowanych postaci (tu miłym smaczkiem jest pełny dubbing dialogów, który swoją drogą wypada naprawdę dobrze). Ukończenie gry zajmuje coś około 5-6 godzin więc nie jest to jakiś powalający wynik, jednak trzeba przyznać, że dostajemy tu skondensowaną dawkę radochy.
Koniec końców, myślę, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że The Wardrobe: Even Better Edition to jedna z ciekawszych przygodówek nawiązujących do staroszkolnych tytułów, w jakie dane mi było zagrać w ostatnim czasie. Świetna oprawa graficzna, tona humoru i absurdu — czego chcieć więcej? Od Geeków dla Geeków wydaje się idealnie podsumowywać to co przez te kilka godzin obserwujemy na ekranie. Polecam każdemu, kto, tak jak ja tęskni nieco za tego typu grami.

To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”