Początek roku stoi grami z segmentu AAA, ale to nie tak, że nie znajdę chwili na moje poszukiwania indyków na PlayStation Store. Tym razem jako Wasz ulubiony łowca okazji, przynoszę Wam Sigi – A Fart for Melusina. Czy było warto poświęcić te kilka PLN, czy lepiej było za to kupić jakiś 4-pak złotego napoju? Zapraszam do czytania!
W grze wcielamy się w tytułowego rycerza Sigi’ego — swoją drogą wygląda on trochę jak daleki kuzyn pewnego włoskiego hydraulika — który wyrusza na wyprawę, aby odnaleźć miłość swojego życia, syrenę imieniem Melusina, którą przy pierwszym spotkaniu, Sigi dosłownie powalił z płetwy swoim „urokiem”. Gamplay’owo mamy tu platformer, który był wyraźnie inspirowany Ghost’n’Goblins, z tym że z pominięciem poziomu trudności (ogólnie to szkoda, że nie pokuszono się o trochę bardziej wymagające tryby gry). Przemierzamy kolejne poziomy od lewej do prawej, zbierając bronie, monety i walcząc z kolejnymi przeciwnikami.









Oprawa audiowizualna to zdecydowanie jeden z mocniejszych punktów tego tytułu. Grafika, choć dość prosta w porównaniu np. do takiego Narita-Boy czy Shovel Knight, to cieszy oko. Muzyka natomiast to chiptune retrovibe w najlepszym wydaniu. Ukończenie gry zajmuje jakieś 2 godziny, co nie można nazwać powalającym wynikiem, choć w tej cenie trudno też oczekiwać bóg wie ile gameplayu (co ciekawe posiadacze PS Vity mogą tu złapać platynową trofkę). Do przejścia mamy 20 poziomów, a co jakiś czas na naszej drodze stanie do pokonania boss — starcia te w dużej mierze opierają się o naukę sekwencji ataków naszego przeciwnika i uderzanie w jego czuły punkt.
Choć gry tu nie za wiele, to mimo to muszę stwierdzić, że Sigi – A Fart for Melusina było przyjemną odskocznią od wielkich światów i skomplikowanych mechanik. Ot prosta platformówka, w której naszym jedynym zadaniem jest przejść od lewej do prawej. Jeśli lubicie retro-pixelowe platformery to dajcie szansę Sigiemu i niech niosą Was jego wiatry.

To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”