Chyba nie ma na świecie gracza, który ucieszyłby się na wieść, że premiera gry na którą czeka, zostanie opóźniona o bliżej nieokreślony czas – dokładnie tak było ze mną i The Suicide of Rachel Foster, której premiera na PC miała na początku tego roku, a której to konsolowe wydanie, pojawiło się zaledwie w zeszłym tygodniu. Na tytuł ten trafiłem przypadkiem, wertując internet w poszukiwaniu kolejnych horrorów/thrillerów, które mógłbym ograć i opisać. Z pierwszych zapowiedzi wyglądało to naprawdę ciekawie – opuszczony hotel, mroźna Montana i tajemnica samobójstwa młodej dziewczyny – i od początku kojarzyło mi się to z Zaginięciem Ethana Cartera czy Kholat’em (przy których swoją drogą bawiłem się świetnie). Po ponad pół roku czekania na wersję na PlayStation 4, mogłem w końcu sprawdzić jak jest w rzeczywistości. Zapraszam do czytania!

Historia wrzuca nas w buty Nicole, 26cio letniej kobiety, która jako nastolatka, wraz z matką opuściła rodzinne hrabstwo Lewis and Clark w Montanie. Doszło do tego ponieważ na jaw wyszedł fakt, że ojciec Nicole miał romans córką miejscowego pastora – Rachel, romans, który doprowadził do tragedii jakim było samobójstwo młodej dziewczyny w ciąży… Teraz, po dziesięciu latach, nasza bohaterka wraca do swojego „domu” aby wypełnić ostatnią prośbę swojej matki i sprzedać odziedziczony hotel, który prowadziła jej rodzina i zadośćuczynić rodzinie Rachel. Po dotarciu na miejsce, okazuje się jednak, że nie wszystko idzie zgodnie z planem, gdyż na miejscu okazuje się, że rozpętała się ogromna śnieżyca, która nie dość, że uniemożliwiła dotarcie na miejsce prawnikowi, który miał towarzyszyć naszej Nicole podczas odbioru nieruchomości, to jeszcze uziemił ją nim na bliżej nieokreślony czas. Choć sama sytuacja zdaje się być raczej beznadziejna, to światełkiem w tuneli jest Irving, pracownik Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego, który kontaktuje się z Nicole poprzez znaleziony w hotelu telefon komórkowy (a w zasadzie coś bardziej na kształt walkie-talkie) i który od teraz jest naszym jedynym pomocnikiem, który będzie wraz z nami odkrywał kolejne sekrety przeszłości, jakie skrywa Timberline Mountain Hotel. To w zasadzie tyle co mogę Wam powiedzieć, na temat historii, bez psucia doświadczenia na własnej skórze tego co przygotowali scenarzyści z One-O-One Games.

Skoro fabułę mamy już za sobą to przejdźmy zatem do rozgrywki. Mamy tutaj do czynienia z symulatorem chodzenia, nastawionym na opowieść, w którym w zasadzie nie przyjdzie nam rozwiązywać żadnych zagadek, czy zbierać i analizować tony przedmiotów – naszym zadaniem jest jedynie eksploracja i poznawanie kolejnych kart tej tragicznej historii dwóch rodzin i tego hotelu. Pomimo liniowości rozgrywki, twórcy od samego początku dają nam dostęp do praktycznie całej lokalizacji, pozwalając na jej swobodne zwiedzanie – choć na pierwszy rzut oka wydaje się to naprawdę ciekawe to po chwili, zdałem sobie sprawę, że w zasadzie nie wnosi to nic do samej historii, bo choć na ilość przedmiotów, które możemy podnieść czy pooglądać nie można narzekać, to jednak brakuje choćby jakiegoś głębszego komentarza ze strony naszej Nicole, który mógłby nieco przybliżyć jej historię dorastania w tym intrygującym miejscu.
Sam hotel jest dość ogromny, gdyż posiada 3 kondygnacje, a po śmierci ojca dziewczyny popadł w ruinę, przez co aby dostać się w niektóre miejsca trzeba nieco pokombinować, co wiąże się np. z przeciskaniem przez ciemne i ciasne korytarze, szukanie przejść serwisowych itp. Pomagać w tym będzie nam mapa, która nieco przypomina tę z gry Kholat (minus kompas), gdzie mamy jedynie zaznaczone pomieszczenia, bez tego gdzie się obecnie zajmujemy. Oprócz mapy, z czasem w naszym posiadaniu znajdzie się mechaniczna latarka, mikrofon do wychwytywania dźwięków czy polaroid, którego flash’em możemy oświetlić ciemne zakamarki (koncept twórców + moja wyobraźnia na temat tego co mogę zobaczyć po błyśnięciu bezcenne). Najważniejszym jednak, z punktu widzenia gry przedmiotem jest nasz „telefon” i będący po drugiej stronie słuchawki Irving. To właśnie z nim Nicole konsultuje wszystko co tylko uda jej się znaleźć i to on pomaga jej odnaleźć się w tym miejscu, gdyż jako pracownik Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego, bywał tam przez ostanie lata znacznie częściej niż nasza bohaterka.
Pod względem technicznym jest naprawdę dobrze, grafika przez większość czasu cieszy oko, a na pochwałę zasługują, pieczołowicie przygotowane wnętrza hotelu – wszystko jest bardzo szczegółowe i świetnie oddaje klimat, zapuszczonego ośrodka, gdzieś pośrodku niczego… Niewątpliwą ciekawostką jest tu oprawa dźwiękowa, do której nagrania wykorzystano technikę nagrywania binauralnego, przy pomocy dwóch mikrofonów – pomaga to dość precyzyjnie określić źródło dźwięku na danej przestrzeni, co w przypadku omawianego tytułu robiło niesamowitą robotę i powodowało u mnie spory niepokój podczas eksploracji zakamarków Timberline Mountain Hotel. Swoją drogą uważam, że gdyby twórcy przygotowali tryb VR, to pewnie byłoby to dla mnie top tego w co można zagrać na PS VR.
Wydarzenia w grze mają miejsce na przestrzeni dziewięciu dni, które możemy nazwać rozdziałami, a przejście całości zajmuje gdzieś pomiędzy 3 a 5 godzin, w zależności od tego czy będziemy brnęli od razu po nitce do kłębka czy też pozostawimy sobie trochę czasu na swobodną eksploracje – niestety nawet jak na standardy gier indie to wynik raczej przeciętny.
The Suicide of Rachel Foster jest ciekawym projektem, z ogromnym potencjałem, który moim zdaniem, nie do końca został wykorzystany. Twórcy mieli naprawdę świetny pomysł na miejsce akcji, a intryga z nim związana jest godna miana dobrego thrillera kryminalnego, który potrafi jednocześnie zainteresować historią i wrzucić ciarki na plecy – po skończeniu gry, dostrzegam jednak ile zawartości można tam było jeszcze wpleść… Grę polecam każdemu, kto lubi symulatory chodzenia, gdzie bardziej liczy się sama historia niż gameplay, na pewno nie będziecie zawiedzeni.

Na koniec, chciałbym podziękować wydawcy – Daedalic Entertainment, za kopię do recenzji.
Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”