Dzisiaj kolejny tekst, który jak to w tej serii bywa, będzie pewnym zlepkiem moich przemyśleń i wspomnień bez większego uporządkowania, a jako, że w ostatnim czasie na mojej konsoli gości Batman The Enemy Within to postanowiłem, że powspominam pozostałe gry od Telltale Games Inc. w które się zagrywałem. W założeniu miał to być jeden tekst, jednak kiedy mój brudnopis zaczął się zapełniać co raz bardziej a końca nie było nawet widać, postanowiłem rozbić go na dwie części 🙂 Mam nadzieję, że dzięki temu nie zmęczycie się bardzo moimi wypocinami 🙂

Spora część z Was zapewne pamięta zeszłoroczne wydarzenia, związane ze studiem TT – złe zarządzanie, czarny PR byłych pracowników i w konsekwencji upadek studia, które od samego początku trzymało się swojej wizji tworzenia gier przygodowych (lub jak kto woli interaktywnych animacji). Dla mnie jako gracza i starego fana przygodówek była to naprawdę smutna wiadomość, bo osobiście gry od Telltale zawsze traktowałem jako miłą odskocznię od ogromnych tytułów zajmujących mi całe tygodnie (ba, czasem zdarzało się skończyć grę na jedno posiedzenie, jak np. The Wolf Among Us), a dodatkowym plusem było to, że ich produkcje powstawały na bazie jakieś znanej i w więszkości lubianej marce jak np. mój ukochany Batman czy Monkey Island. To co czasem frustrowało (pomijając optymalizację..) to fakt odcinkowego wydawania gier, które czasem doprowadzało mnie do szału bo nie łatwo było uniknąć spoilerów do czasu wydania całości na płycie (zresztą seriali też nie lubię oglądać, jeśli nie mam dostępnych min. kilku odcinków do przodu). Ekipa z Telltale na swoim koncie ma spokojnie ponad 20 wydanych produkcji, ja jednak grałem jedynie w kilka z nich (a kilka nadal przede mną), tak wiec skupię się na nich bo o reszcie wiem tyle, że istnieją.
Zaczniemy od pierwszej ogranej przeze mnie produkcji – The Walking Dead, a konkretnie pierwszy sezon przygód małej jeszcze wtedy Clementine i jej anioła stróża – Lee. Gra wrzuca nas na sam początek apokalipsy zombie, kiedy jeszcze ludzkość nie spodziewa się tego co nastąpi niedługo. Nie wiadomo skąd i dlaczego wzięły się zombiaki ale to co wiadomo to to, że mamy przesrane. Do naszej dyspozycji oddano wspomnianego Lee, skazanego za morderstwo, byłego wykładowcę, który bierze udział w wypadku ratującego go od odsiadki. Krótko po tym trafiamy do pewnego domu a tam zastajemy jedynie małą dziewczynkę, która w ukryciu czeka na swoich rodziców… To właśnie wspomniana wcześniej Clementine, której dalsze losy, będziemy mieli okazję obserwować aż do zakończenia serii w czwartym sezonie. Po drodze spotkamy jeszcze kilka innych postaci jak np. kierowca ciężarówek Kenny, a tak że zobaczymy na własne oczy do czego zdolni są ludzie postawieni na przeciw hordzie zombiaków. Gierka jest typową animacją interaktywną, co stało się w zasadzie wizytówką studia, interfejs jest uproszczony do maksimum, a trzon rozgrywki stanowią rozmowy między postaciami i rozwiązywanie prostych łamigłówek aby pchnąć fabułę do przodu. Twórcy postawili na efekt motyla – nasze działania mają swoje konsekwencje, a nasze relacje z innymi postaciami mogą nam pomóc lub zaszkodzić w dalszych poszukiwaniach bezpiecznego miejsca. Choć podejmowane wybory są często w szarej strefie moralności gdzie nie ma jednoznacznej odpowiedzi to mimo wszystko gra prowadzi nas do z góry zaplanowanego finału. Niejednokrotnie łapałem się na tym, że cofałem się do poprzedniego punktu kontrolnego, żeby zobaczyć jak poprowadzenie rozmowy w konkretny sposób wpłynie na dalsze losy (później kiedy byłem już zbyt leniwy to sprawdzałem na YouTube). Pomimo komiksowej grafiki, szybko przekonałem się, że TWD to dość brutalna opowieść i nie ma za zadanie mnie bawić a bardziej zmusić do wczucia się w przedstawionych bohaterów i refleksji nad tym jaki potrafi być człowiek.
Serialu nie oglądałem, komiksów nie czytałem, wiec ciężko mi porównać grę do materiału źródłowego ale z tego co pisano w recenzjach to studio miało sporą swobodę w pisaniu historii i jak dla mnie wyszło im to fenomenalnie bo chyba nigdy, żadna gra o zombiakach nie wzbudziła we mnie tyle emocji, co właśnie pierwsza odsłona TWD. Zresztą kto grał i przypomni sobie jeden z wyborów, który musimy podjąć pod koniec gry to się ze mną pewnie zgodzi… Gra naprawdę jest warta sprawdzenia i posiadania w kolekcji – swoją drogą, pamiętam, że naszukałem się sporo swojego egzemplarza ale nie jestem pewien czy spowodowane było to jej popularnością w tamtym czasie czy niskiego nakładu – w końcu Telltale to nie EA..
Taka ciekawostka, zobaczcie jak wygląda grafika okładki od sezonu 1 i 4 😉

Kolejną grą od amerykanów jaka wpadła w moje ręce było The Wolf Among Us.
Nie będę tutaj zgrywał znawcy tematu i od razu powiem, że nie czytałem żadnego komisu z serii Fables, na podstawie, której został napisany scenariusz do gry. Uniwersum osadzone jest w świecie gdzie baśniowe postacie, przenoszą się do naszej rzeczywistości i stawiają czoła codziennemu życiu jakie prowadzą zwykli śmiertelny, możliwe jest to przy pomocy czegoś co zwie się „Glamour” i pozwala zachować ludzką postać, a porządku w tym wszystkim pilnuje nasz główny bohater – Big Bad Wolf (tak ten sam od Czerwonego Kapturka) zwany tutaj Bigby Wolf. Z tego co mi wiadomo, gra dzieje się przed wydarzeniami z komiksów, tak wiec znajomość materiału źródłowego nie jest konieczna aby ogarnąć co się tutaj dzieje, choć przyznam, że po ograniu naprawdę żałowałem, że wcześniej nie poznałem tej serii a to za sprawą tego jak został w niej zmiksowany świat ludzi i bajek. Nie ma tutaj mowy o szczęśliwych księżniczkach, różowych jednorożcach i wróżkach spełniających życzenia, dostajemy za to brutalność, nagość czy dewiacje seksualne (ponownie komiksowa grafika może naprawdę zmylić). Można powiedzieć, że Telltale lubuje się chyba w ciężkich klimatach bo Wolf Among Us nie ustępuje The Walking Dead w ilości uczuć jakie kotłują się w graczu podczas przechodzenia kolejnych odcinków.

Nasz bohater, Bigby pilnuje porządku w tzw. „Fabletown”, społeczności bajkowych postaci w naszym ludzkim świecie, a ci, którzy łamią regulamin przebywania wśród ludzi, trafiają na farmę, która zdaje się być czymś w rodzaju kolonii karnej bo każda postać dosłownie się trzęsie na samą wzmiankę o wycieczce tam. Linia fabularna oparta jest o zagadkowe morderstwo prostytutki, której głowę znajdujemy na naszej wycieraczce, krótko po tym jak z nią rozmawialiśmy. Tutaj zaczyna się nasza prawdziwa przygoda i esencja produkcji od Telltale – poznawania kolejnych bohaterów a trzeba przyznać, że podczas śledztwa poznamy wręcz plejadę znanych wszystkim postaci z tym, że nie do końca tak jak ich zapewne pamiętamy. I tak mamy tutaj Piękną, będącą aktualnie recepcjonistką, Śnieżkę, wiceburmistrz Fabletown, Małą Syrenkę, znaną jako striptizerka Nerissa, Leśniczego będącego pijakiem i bandytą czy Faith, baśniową królewnę, aktualnie zajmującą się prostytucją – przyznacie, że niezły kalejdoskop postaci. Pod względem rozgrywki mamy w zasadzie kopię tego co w TWD – sekcje zręcznościowe ograniczone do minimum, trochę łamigłówek i tona dialogów oraz trudnych moralnie wyborów do podjęcia.
Gra wciągnęła mnie tak bardzo, że korzystając, z faktu, że moja narzeczona wyjechała wtedy na weekend to postanowiłem ograniczyć wszystkie czynności do minimum, które potrzebowałem do przeżycia (dzięki bogu za żarcie na dowóz) i przeszedłem grę jednym ciągiem…. dwa razy 🙂
Po ciężkim klimacie jaki zaserwowało mi The Wolf Among Us, powróciłem do świata zombiaków za sprawą drugiego sezonu The Walking Dead. Tym razem naszą protagonistką jest poznana wcześniej (i już nie tak mała) Clementine, a naszym zadaniem jest dotrzeć do pewnego miejsca w stanie Michigan, gdzie podobno znajduje się coś na wzór obozu ocalałych. Tym razem jednak nasza nastolatka, po wydarzeniach z pierwszej części, podróżuje razem z Omidem i Christy jednak jak to w życiu bywa (a szczególnie w grach o zombie itp.) jej rzeczywistość wywraca się do góry nogami a ona sama musi przejść przyśpieszony kurs dojrzewania aby przetrwać w otaczającym ją świecie.

„Nie ufaj nikomu” i „Wszyscy Kłamią” to chyba dwie myśli przewodnie, które towarzyszą nam podczas rozgrywki. Z tego co pamiętam to przy premierze pierwszych odcinków, podniosło się sporo głosów, że gra jest słabsza od pierwszego sezonu, sam nie zauważyłem jednak nic takiego, choć może teraz spojrzał bym na to inaczej niż przez okulary wygłodniałego fana, czekającego na kolejną odsłonę gry. Tak naprawdę to gra jest w zasadzie kopią tego co dostaliśmy wcześniej i nie bez powodu nazewnictwo kolejnych odsłon zostało zaczerpnięte z seriali, gdyż tutaj mamy dokładnie to samo co np. na Netflixie (na którym swoją drogą można zagrać w Minecraft’a Story Mode), gdzie serial ciągnie się przez X sezonów a co jakiś czas dostajemy kolejne odcinki bez większych zmian w formie. To co najbardziej zapamiętałem to fakt, że zapisy gry lubiły się uwalić co spotkało mnie dosłownie w na ostatnich minutach gry i nie miałem innego wyjścia niż powtórzyć cały odcinek…
To by było tyle na dzisiaj, kolejną część postaram się dopisać za kilka dni o ile pozwoli mi na to czas, tymczasem do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”