Z racji, że zanim ukaże się moja recenzja ostatniej produkcji dla masochistów jaką jest Nioh 2, minie jeszcze pewnie sporo czasu, to postanowiłem napisać kilka słów na temat gry (i dlaczego w ogóle w nią gram) już teraz. Nie będzie to pełnoprawna recenzja tylko zbiór mniej lub bardziej poukładanych przemyśleń i spostrzeżeń na temat mojej dotychczasowej przygody z Nioh 2. Zapraszam do czytania!

Zacznijmy od tego, że jestem noob’em jeśli chodzi o jakiekolwiek gry z gatunku „Soulslike”, a do tego jeszcze cholerykiem, tak więc combo idealne żeby wziąć sobie na tapetę coś takiego jak Nioh. Zanim jednak przejdę do samej gry to pozwólcie, że jeszcze trochę sobie powspominam. O ile Dark czy Demon Souls mnie nigdy nie wciągnęły (nigdy nie mówię nigdy), tak Bloodborne stało się jedną z moich ulubionych gier na PlayStation 4, choć nie tak od razu. Pamiętam, że przy pierwszym podejściu i kilkukrotnym zgonie już na początku, rzuciłem grę w kąt i zapomniałem na dobrych kilka miesięcy, aż do momentu kiedy na PS4 została mi do przejścia tylko ona – w skrócie, 5 godzin wychodzenia z pierwszej lokacji, kolejne kilka na walkę z Bestią Kleryka i Ojcem Gascoigne i koniec końców wciągnąłem się na całego. Przez dobrych kilkadziesiąt godzin grałem wyłącznie w BB, przedzierając się przez kolejnych przeciwników i umierając co chwilę, do tej pory pamiętam, że z bossem w Cainhurst męczyłem się dobre 4 godziny i o mały włos nie połamałem swojego Dualshocka. To właśnie przez Bloodborne zacząłem miewać growo-masochistyczne ciągoty do tego typu gier, pierwszego Nioha ograłem niestety tylko w wersji demo ale już Sekiro wylądowało w mojej konsoli w dzień premiery i tak samo szybko z niej wypadło… Odbiłem się od stylu walki, który o wiele mocniej niż w BB, stawiał na defensywę (albo zwyczajnie nie potrafiłem w to grać #noob). Kiedy zbliżała się premiera Nioh 2, zacząłem się zastanawiać czy to dobry pomysł, żeby zrobić kolejne podejście. Nie myśląc za długo, odpaliłem grę jak tylko się ukazała i zacząłem umierać…

Gra pomimo numerka w nazwie, jest prequelem do poprzedniej odsłony, jednak z tego co się dowiedziałem to znajomość jedynki nie jest tu potrzebna aby się dobrze bawić. Akcja rzuca nas do Japonii Samurajów i Demonów, gdzie nasz bohater odnajduje się wręcz doskonale bo… sam jest pół śmiertelnikiem pół demonem (zwanymi tutaj yokai). Jego matka zostaje zabita a on sam, nabuzowany żądzą zemsty, już jako dorosły wojownik, wyrusza na swoją krucjatę przeciwko demonom. Tak pokrótce wygląda historia w grze (przynajmniej na początku), z czasem odrobinę się rozbudowuje za sprawą spotykanych postaci, lecz to nie ona tutaj gra pierwsze skrzypce!
No właśnie, jeśli ktoś z was grał kiedyś np. w gry od Hideo Kojimy to wie, że w przypadku takiego Metal Gear, historia sama w sobie była tak zagmatwana, że pogubić się nie było trudno, a z kolei sama gra i jej mechanika byłą dość prosta i szybka do opanowania. W produkcji od Team Ninja jest dokładnie odwrotnie, już sam edytor postaci jest tak obszerny, że potrafi zawstydzić nawet oldschoolowe RPG od Bioware, a im dalej w głąb gry, tym więcej. Do dyspozycji naszego wojaka, dostajemy ogromny wachlarz uzbrojenia – miecz, topór, włócznia, glewia, shurikeny, łuk i tak dalej. Jest tego naprawdę sporo więc każdy znajdzie swoje ulubione narzędzie niesienia śmierci, do tego każda z broni ma swój poziom, dwa rodzaje ataków (silny oraz szybki), pasek znajomości (wiadomo, im wyżej tym lepiej), dodatkowe perki za używanie, a na to wszystko w kuźni macie możliwość podnoszenia tych wszystkich statystyk i właściwości.

Jakby tego było mało (serio, to nie koniec) to na to wszystko nakładają się punkty umiejętności, które to zdobywamy za posługiwanie się danym orężem, a które to umożliwiają odblokowanie aktywnych i pasywnych umiejętności danej broni. Ataki i uniki zużywają tzw. Ki, czyli odpowiednik staminy, na który musimy uważać, bo już nie raz sam miałem sytuację, że ów pasek wyczerpał się a ja nie mogłem zrobić odpowiednio dalekiego uniku, co jak możecie się domyślać, kończyło się zgonem. Kluczem tutaj jest balans, pomiędzy serią wyprowadzonych ciosów i uników (ależ odkrycie z mojej stronie nie ?:D ), balans ten możemy dodatkowo wypracowywać korzystając z trzech postaw w walce (z którymi też wiążą się wcześniej wspomniane umiejętności na drzewku rozwoju), niskiej, średniej i wysokiej – w telegraficznym skrócie, niska to szybkość i lekkie ataki, średniej wyjaśniać chyba nie muszę, a wysoka to ciężkie ataki i wolniejsze większe zużycie staminy.

Nie zapominajmy również o tym co twórcy podkreślali już od pierwszych zapowiedzi gry, o drugiej, demonicznej stronie naszego bohatera. Już na samym początku gry, dostajemy do wyboru 3, różniące się od siebie formy, każda z nich ma swój styl walki i daje odmienne umiejętności. Po naładowaniu odpowiedniego wskaźnika, jesteśmy w stanie przemienić się na jakiś czas w demona aby to stać się szybszym i agresywniejszym. Z naszymi demonicznymi skłonnościami wiąże się również kilka innych skilli, jak np. kontra rozprysków, która pozwala na uniknięcie najpotężniejszych ataków i zadanie sporych obrażeń naszym przeciwnikom, czy też wykorzystywanie rdzeni dusz, które pozyskujemy z potężniejszych yokai, a które to dają nam kolejne umiejętności specjalne.
Rozwój nie dotyczy jednak tylko broni i ataków ale również naszego bohatera. Odwiedzając chramy, pełniące funkcję checkpointów i punktów zapisu, mamy możliwość przeznaczenia zebranego expa (zwanego tutaj amritą) na kolejne punkty w takich kategoriach jak kondycja, siła, odwaga czy budowa, które to mają bezpośredni wpływ na statystki naszego wojownika – i tak np. podnosząc kondycję, umożliwiamy mu noszenie cięższego ekwipunku, bez strat w szybkości poruszania się w walce.
Jeżeli jeszcze się w tym wszystkim nie pogubiliście i nie zaczęliście sobie rozrysowywać schematów to gratuluję 🙂 powiem tylko, że to dosłownie kropla w morzu tego co twórcy przygotowali.

Pomimo ogromu możliwości, sam system dość łatwo przyswoić, dzięki czemu, po kilku godzinach gry, gracz już instynktownie będzie dobierał oręż i rozwijał konkretne umiejętności po wybrany przez siebie styl walki. Ba, sam na początku poszedłem w stronę terminatora, opakowanego w ciężką zbroję i miecz, żeby z czasem porzucić wszystko na rzecz o wiele lżejszego uzbrojenia, dzięki czemu zaczęło mi się grać o wiele płynniej i sprawniej – myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że na ten moment znalazłem swój inny setup z którym zostanę na długo, podobnie jak to miało miejsce gdzieś w połowie gry w Bloodborne (tak tak, pewnie jeszcze nie raz będę o niej tu wspominał).
Całość rozgrywamy w formie wybieralnych misji, do których dostęp mamy z poziomu mapy, gdzie oprócz wyruszenia na wyprawę, możemy także odpowiednio się do niej przygotować. Każda z misji opisana jest co do rodzaju (główna czy poboczna), poziomu trudności, zalecanego poziomu gracza oraz nagród jakie zyskamy. Swoją drogą warto uważnie patrzeć na mapę i mądrze wybierać kolejny cel wyprawy aby uniknąć sytuacji jak moja, gdzie przez nieuwagę, pominąłem 2 misje i trafiłem do miejsca w którym mówiąc krótko miałem totalnie przesrane – twórcy na szczęście pomyśleli i o tym, bo z każdej misji można zrezygnować, jednak traci się wtedy zebrane punkty doświadczenia.

Nie bez powodu przez cały ten tekst wspominałem przygody łowcy z Yharnam, bo ze wszystkiego w co grałem (a co można by wrzucić do jednego worka) to Nioh 2 przypomina mi najbardziej Bloodborne – sporo mobów w lokacji, skróty, które z czasem pomagają w szybszym dostaniu się do bossa, kontrowanie przy pomocy ataku, szybka i agresywna rozgrywka. Ba, nawet w pierwszej misji spędziłem podobną ilość czasu co w pierwszej lokacji w BB. Walka w Nioh 2 to samo złoto, przynosząca ogrom satysfakcji, twórcy oddali do naszej dyspozycji rozbudowany system walki i setki sposobów na jego wykorzystanie. Patrząc na to wszystko, myślę, że Team Ninja należy się ogromny szacunek za ogrom pracy jaki włożyli w projektowanie wszystkich mechanik zawartych w grze. Gra, nawet takiemu noob’owi jak ja sprawia masę frajdy, a przecież finalnie chyba o to w tym wszystkich chodzi prawda? Fakt, że udało im się to w zaledwie 3 lata od premiery poprzedniczki sprawia, że robi to jeszcze większe wrażenie.

Zdaję sobie sprawę, że pewnie nie wspomniałem o wielu innych aspektach gry, które mogą mieć znaczenia, ba myślę, że jeszcze sporo z nich dopiero odkryję ale jak wspomniałem na początku, zanim ukończę grę w pełni to pewnie jeszcze trochę minie, a wielu z Was już pytało mnie o to co myślę o Nioh 2. Ja sam na ten moment jestem zachwycony tym co dostałem i już nie mogę się doczekać co będzie dalej. Na koniec dodam tylko, że czas gry szacowany jest na jakieś 40-60 godzin przy pierwszym podejściu, a to mi mówi, że jeszcze sporo umierania przede mną…

Powyższy tekst powstał dzięki ekipie z PlayStation Polska, którzy to sprezentowali mi kopię gry na jej premierę! Jeszcze raz wielkie dzięki!
Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”