Supermassive Games, ojcowie świetnego Until Dawn sprzed kilku lat, postanowili ponownie sięgnąć po gatunek, który zapewnił im rozpoznawalność i który z założenia ma wryć się w psychikę gracza oraz zasiać ziarno niepokoju. Co więcej, zapowiedzieli oni całą antologię pod szyldem The Dark Pictures, która finalnie ma składać się aż z ośmiu odsłon (Czy tylko mi kojarzy się to z „Czy boisz się ciemności?” ?). Dzisiaj na mój warsztat trafia pierwsza z nich – Man od Medan. Przyznam, że na premierę gry czekałem dość mocno, tak więc jak tylko kurier zapukał do moich drzwi, od razu wrzuciłem płytkę do napędu i zasiadłem do gry. Czy było strasznie? Czy Supermassive Games powrócili w blasku chwały? I najważniejsze, czy warto zagrać? Zapraszam do czytania!

Gra rozpoczyna się w 1948 roku, gdzieś w u wybrzeży Mandżurii, kiedy to poznajemy dwóch pijanych żołnierzy sił amerykańskich. Fakt upojenia alkoholowego nie spotkał się z aprobatą ich dowódcy co owocuje krótką przerwą dla obu delikwentów. Po przebudzeniu się trafiamy w sam środek piekła, wszędzie słychać krzyki, wystrzały a korytarze pełne są ciał ich towarzyszy broni, którzy z niewiadomych powodów zachowują się jakby tracili rozum. Po krótkim rekonesansie zapada decyzja, że czas stąd spadać…
Po tym krótkim wprowadzeniu, trafiamy do czasów współczesnych i poznajemy naszych bohaterów, braci Alexa i Brada, Julie, dziewczynę Alexa wraz z jej bratem Conradem oraz Félicité „Fliss” , panią kapitan, której to łódź i usługi zostały opłacone przez wspominaną wcześniej czwórkę, celem wyprawy nurkowej. Podczas kiedy dwójka z naszych postaci zajmuje się eksploracją znalezionego wraku samolotu z czasów II wojny światowej, na powierzchni dochodzi do małego konfliktu pomiędzy pozostałymi bohaterami a miejscowymi rybakami, którzy akurat przepływali w okolicy. Konflikt ten staje się punktem zapalnym do właściwych wydarzeń w grze – nie wnikając zbytnio w szczegóły wszyscy razem trafiają na tajemniczy statek (lub to co z niego pozostało), ten sam, który mieliśmy okazję już zobaczyć. Krótki rekonesans ujawnia, że na statku musiało dojść do jakieś tragedii, gdyż wszędzie leży pełno ciał w przeróżnych, niekoniecznie naturalnych pozycjach, jednak trudno wyjaśnić co tak naprawdę mogło się tu stać.Teraz dopiero rozpoczyna się śmiertelna rozgrywka o przetrwanie, nie tylko pomiędzy naszymi bohaterami a ich oprawcami lecz także z tym co czai się na statku – Kto przeżyje? Czy historia będzie miała swój happy end? O tym właśnie zadecyduje gracz…

Ciekawostka! Historia w grze została zainspirowana pewną opowieścią, zaliczaną do nurtu „Creppypast”. Otóż statek Medan, a dokładniej SS Ourang Medan rzekomo istniał naprawdę i podobno jego wrak gnije gdzieś w odmętach głębin w okolicach Indonezji , jednak żeby uniknąć spoilerowania Wam tego co można zobaczyć w grze to na tym się zatrzymam. Ciekawskich odsyłam do internetu gdzie można znaleźć kilka artykułów na ten temat.

Man of Medan to kolejna produkcja z gatunku „interactive movie”, gdzie gameplay zwykle uproszczony jest do minimum a mięsem ma być scenariusz wraz z wydarzeniami, które obserwujemy na ekranie. Nie inaczej jest tutaj – uproszczony do maksimum interfejs, wybieranie ścieżek dialogowych, sekwencje QTE wymagające pewnej dozy naszego skupienia i to w zasadzie tyle. Żeby nie było, nie ma w tym nic złego, bo jakby nie patrząc takie właśnie są założenia tego typu produkcji, jednak twórcy stwierdzili, że to jednak trochę za mało na ich grę i dorzucili coś od siebie.
Jak wspomniałem we wstępie, już wcześniej romansowali oni z gatunkiem horroru/thrillera ze swoją grą Until Dawn i postanowili przenieść z drobnymi zmianami sporo sprawdzonych już mechanik do swojej nowej produkcji. Na przykład, kiedy nasza postać chowa się przed zagrożeniem to na ekranie dostajemy prostą sekwencję kiedy to musimy w odpowiednim rytmie wciskać X aby wpasować się w coś co wygląda jak wykres EKG. Kolejną ciekawostką są porozwieszane w różnych lokacjach obrazy, które to ukazują nam przepowiednię możliwych wydarzeń z niedalekiej przyszłości.
Dodatkowo w przerwach między poszczególnymi rozdziałami historii, mamy natomiast możliwość porozmawiania z tajemniczą postacią zwaną „The Curator”, która obserwuje poczynania gracza, przekazuje swoje spostrzeżenia oraz oferuje swego rodzaju podpowiedzi, z których gracz może skorzystać aby podjąć „właściwe” decyzje podczas dalszej rozgrywki.

Propo tych decyzji to nie bez powodu o nich wspominam, bowiem trzon rozgrywki oparty jest o tzw. efekt motyla, gdzie nasze nawet najmniejsze działanie może mieć ogromny wpływ na dalsze wydarzenia (a nie tak jak np. w produkcjach Telltale..) i wierzcie mi jest to naprawdę odczuwalne. Nie ma tu zbyt dużo czasu na zastanawianie się bo zarówno wybory działań jak i linii dialogowych są ograniczone czasowo co wymusza poniekąd instynktowne działanie i nadaje rozgrywce pewien stopień dynamiki.
Swoją drogą, jeśli ktoś nie grał i jest zainteresowany jak im wyszło Until Dawn, to nie tak dawno popełniłem tekst w mojej serii „Kroniki Grozy” na jej temat.

Na temat samej grafiki nie będę się zbytnio rozwodził bo jeśli ktoś z was czytał jakiekolwiek moje recenzje to wie, że należę do grona graczy którzy są w stanie wiele wybaczyć grze pod względem graficznym jeśli tylko fabuła jest wciągająca. To co jednak moim zdaniem zasługuje w tym temacie na uwagę to projekt statku, który moim zdaniem jest świetnie wykonany. Jest ciemno, brudno, miejscami dość korytarzowo i ciasno – no dla mnie po prostu bomba.
Gra posiada kilka minusów natury technicznej – znikające tekstury, spadki animacji a nawet jej całkowite zawieszenie czy gubienie się ścieżki dźwiękowej. Osobiście nie doświadczyłem tych błędów podczas żadnych ważnych momentów ale w internecie można znaleźć sporo głosów, które niestety twierdzą inaczej. Mam nadzieję, że twórcy są świadomi problemów i w najbliższym czasie wypuszczą jakąś łatkę.
Pierwsze przejście zajęło mi jakieś 5 godzin, co nawet na dzisiejsze realia wydaje się dość krótkim czasem gry, jednak należy pamiętać o tym, że grę można przechodzić na wiele sposobów i otrzymywać różne zakończenia. Osobiście nie udało mi się utrzymać wszystkich przy życiu ale zobaczymy jak będzie przy kolejnych podejściach.
W temacie replay value nie można również nie wspomnieć o trybie kooperacji (zarówno sieciowym jak i lokalnym), który może urozmaicić doświadczenie płynące z rozgrywki. Do naszej dyspozycji oddano dwa warianty – Shared Story oraz Movie Night. Ten pierwszy pozwala na ogranie całej historii wraz z drugim graczem, zaś w drugim, grać może do 5 osób na jednej konsoli.

Plusy:
– Historia
– Oprawa graficzna
– Tryb kooperacji
– Cena
– Klimat
– Replay Value
Minusy:
– Długość
– Optymalizacja
– Strach
Podsumowując ten mój wywód, to pomimo wszystkich wad, polecam sprawdzić Man of Medan i przekonać się na własnej skórze czy ten rodzaj straszenia to to co was kręci. Twórcy wykorzystali swoje sprawdzone patenty, które już wcześniej wywoływały zachwyt wśród graczy, a scenariusz gry, choć nie jest najwyższych lotów to skutecznie przykuwa do pada i zachęca do dalszego śledzenia tego co się dzieje na ekranie. Niewątpliwą zachętą powinna być również cena, bo produkcja Brytyjczyków została wyceniona na ok. 120 PLN, co jest mniej niż połową tego co trzeba zapłacić za tytuł AAA podczas premiery.
Ja osobiście czekam na kolejną odsłonę w antologii The Dark Pictures z dozą niedosytu, który mam nadzieję zostanie zaspokojony.
A właśnie bym zapomniał. Propo następnej części to już w przyszłym roku dostaniemy kolejną odsłonę w tej serii, która ma przedstawiać całkowicie nową historię – tym razem miejscem akcji ma stać się tytułowe Little Hope.

Na koniec chciałbym podziękować firmie Cenega za udostępnienie mi kopii do recenzji.

Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”
Jeden komentarz Dodaj własny