Historia ponownie zatoczyła koło… Nie tak dawno, na koniec mojej recenzji świetnego remake’u Resident Evil 2, zapytałem czy dostaniemy też odświeżonego Nemesisa? Minął niewiele ponad rok, a do naszych konsol trafia Resident Evil 3 Remake! Choć w moim osobistym rankingu, RE3 Nemesis plasuje się niżej niż poprzednie dwie odsłony serii, to tak czy siak, czekałem z niecierpliwością aby położyć na niej swoje łapy. Czy po ponad dwóch dekadach, warto ponownie uciekać z Raccoon City? Jak „nowa” trójka wypada na tle zeszłorocznej odsłony? Czy materiał źródłowy został potraktowany z należytym szacunkiem? Zapraszam do czytania!

It was Raccoon City’s last chance and my last chance… My last escape.
Myślę, że autorka tych słów jest dość dobrze znana każdemu kto chociaż raz otarł się o serię Resident Evil, a co poniektórzy fani pewnie wyrecytowaliby Wam te słowa bez zająknięcia, obudzeni w środku nocy. Jill Valentine, bo tak brzmi jej imię i nazwisko, jest członkiem elitarnej grupy S.T.A.R.S, jedną z ocalałych podczas akcji w Górach Arklay i od teraz naszą bohaterką, którą będziemy kierować przez większość czasu podczas gry. Akcja Resident Evil 3 Nemesis, rzuca nas tuż przed feralne wydarzenia z poprzedniej odsłony, a dokładniej 28 września 1998 roku. Nasz cel jest teoretycznie bardzo prosty, wziąć nogi za pas i spieprzać jak najszybciej z tego istnego piekła na ziemi – oczywiście prosty jest tylko z pozoru, bo na naszej drodze staną zarażeniu wirusem T mieszkańcy Raccoon City oraz ON, barman na tym dancingu, Nemesis, kolejna odmiana Tyranta przejawiająca ślady inteligencji, której jedynym celem istnienia jest zlokalizowanie i zabicie wszystkich członków S.T.A.R.S.
Swoją drogą jeśli chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej na temat naszej protagonistki to śmiało mogę polecić Wam materiał od Resident Evil PL, poświęcony w całości właśnie Pannie Valentine.
Wracając do gry, autorzy nie mieli zamiaru jedynie wypolerować pierwowzoru i postawili na dość spore i odważne moim zdaniem zmiany – naszego zombiaka na sterydach poznajemy w zasadzie już na początku kiedy to przychodzi nam przed nim spieprzać w dość efektownej sekwencji – przyznacie, że zaczynamy z wysokiego C? Po dramatycznej ucieczce przed naszym nowo poznanym przyjacielem, Jill spotyka jednego z członków Umbrella Biohazard Countermeasure Service (U.B.C.S.), Carlosa Oliviere (to ten jegomość z okładki gry), z którym udaje się do stacji metra, gdzie wraz z resztą jego oddziału próbuje on ewakuować jak najwięcej cywili. Choć nieco wbrew sobie, a zgodnie z zasadą „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”, Valentine postanawia pomóc.
Tak pokrótce prezentuje się fabuła odświeżonych przygód Jill, patrząc na to z boku mamy wręcz klasykę survival horroru – samotni bohaterowie kontra hordy zombiaków. Pamiętam, że zaraz po tym jak oddano do dyspozycji graczy demo to weterani RE3 z PSX, bardzo szybko zauważyli, że oś czasu wydarzeń została dość mocno naruszona – i tutaj właśnie mamy pierwszy zgrzyt dla wielu z nich. Jak wspomniałem akapit wyżej, twórcy zmienili naprawdę sporo i choć jako fan oryginalnej trylogii z pierwszego PlayStation, rozumiem rozgoryczenie niektórych graczy związane ze zmianami lub całkowitym wycięciem pewnych lokacji i wydarzeń, tak po ograniu i spojrzeniu na to na chłodno, muszę przyznać, że gra wcale nie jest to takie złe – autorzy zrobili coś nowego, a całość na tym nie ucierpiała i daje pewien powiew świeżości, wiec chyba win-win?
Kolejną zmianą o której warto wspomnieć, i która moim zdaniem wyszła na plus jest zwiększenie czasu antenowego dla naszego drugiego bohatera, Carlosa. Tym razem, członek U.B.C.S dostał dwie całkiem spore (w kontekście ogólnej długości) sekwencje w których mamy okazję wpakować nieco więcej ołowiu w naszych adwersarzy.
Jeśli chodzi o rozgrywkę to mamy tutaj klasykę survival horroru do jakiej przyzwyczaiły nas gry z tej serii. Trzonem rozgrywki jest przeszukiwanie kolejnych lokacji w poszukiwaniu amunicji i innych przydatnych przedmiotów, unikanie (lub eliminacja) zombiaków, zarządzanie ograniczonym ekwipunkiem i rozwiązywanie mniej lub bardziej wymagających łamigłówek aby pchnąć historię dalej. Pomimo, że na pierwszy rzut oka, gra może wydawać się dość korytarzowa to, dla fanów lizania ścian, też się coś znajdzie – nikt nie broni nikomu przebiec przez lokacje tak jak wskazują koleje cele, jednak jeśli chcecie zdobyć np. ulepszenia do broni, dodatkowe sloty w naszym ekwipunku czy ikoniczny pistolet Magnum to zaliczycie nieco backtrackingu (do czego zachęca choćby fakt, że możemy wejść do sporej ilości budynków w RC).
Sama eksploracja też nie będzie spacerem po parku bo jak pewnie pamiętacie, całe miasto opanowane jest przez zmutowane osobniki, które jedyne o czym myślą to zabijać. Choć na standardowym poziome trudności, na jakieś większe brak amunicji nie można narzekać, tak w ogólnym rozrachunku i tak za dużo nam to nie da, bo podobnie jak w RE2, tutaj też trzeba wpakować sporo ołowiu w łeb zombiaka aby ten w końcu gryzł glebę permanentnie – od czasu do czasu uda się trafić criticala, który rozwali ich cholerny dekiel za pierwszym strzałem ale nie liczyłbym na to zbyt często. W bezpośredniej konfrontacji przychodzi nam z pomocą mechanika uników, mianowicie jeśli w odpowiednim momencie naciśniemy R1 to czas na chwile zwolni, a my będziemy mieli okazję wyprowadzić atak lub zwiewać gdzie pieprz rośnie bez uszczerbku – przyznam szczerze, że to rozwiązanie mega mi się spodobało używałem go nagminnie, dzięki czemu od czasu do czasu mogłem sobie pozwolić na tryb Rambo. W odróżnieniu od poprzedniego remake’u, nie ma tutaj broni pomocniczej więc złapanie, nawet przez najzwyklejszego nie-umarlaka może się skończyć dla nas tragicznie – jest co prawda jakieś pseudo QTE, które może nam nieco zaoszczędzić zdrowia jeśli już zostaniemy złapani, ale tak czy siak bez uszczerbku z tego nie wyjdziemy.

W obsadzie naszego makabrycznego przestawienia, prócz klasycznych zombiaków znajdziemy również znane i lubiane Huntery, Psy (które zwykle psuły mi masę krwi a których animacja zacięła się mi przy pierwszym spotkaniu, przez co mogłem podejść i po prostu je wybić nożem) i kilka innych eksperymentów spod ręki psychopatów z Umbrella Corp, gdzie każdy z nich ma jakiś swój słaby punkt, który musimy znaleźć w celu skutecznej eliminacji.
Ok, rozpisałem się nieco o grze i przeciwnikach więc czas przejść do tego na co wielu czekało, mianowicie oto na scenę wkracza tytułowy Nemesis. Od pierwszych zapowiedzi, praktycznie do samej premiery, ów jegomość wzbudzał skrajne uczucia wśród czekających na ponowne spotkanie z nim – począwszy od designu, faktu władania nową bronią, przez zapowiedzi bardziej dynamicznych i emocjonujących konfrontacji, po plotki jakoby miał on mieć możliwość wchodzenia do safe room’ów.

Pozwólcie, że zacznę od końca, gdyż tak samo jak w przypadku RE2 i Mr. X, Nemesis nie ma możliwości wejścia za nami do safe room’u – jeśli jeszcze tego nie wiedzieliście to pewnie odetchnęliście z ulgą. Tak w ogóle to chyba nawet nie przypominam sobie, żeby ten gonił mnie aż do jakiegoś. Starcia z nim rzeczywiście potrafią teraz skutecznie podnieść ciśnienie, gdyż nie dość, że jest on naprawdę szybki to jak się możecie domyśleć jest też cholernie silny i w zasadzie niezniszczalny (wymarzony przeciwnik nie?).
Sporo plotek, sugerowało, że Nemek może być podobny do Mr. X’a również w kwestii samego pościgu, gdzie będzie non stop deptał nam po piętach. Postanowiono jednak postawić na bardziej oskryptowane starcia, co jednak nie zaprzeczało temu, że eksplorując kolejne uliczki Raccoon City, nie obawiałem się, że za chwilę przez ścianę przebije się nasz przyjaciel i będzie trzeba spieprzać co sił w nogach (a zgubienie go nie zawsze jest takie proste). Jak już przy spotkaniach z nim jesteśmy to warto zaznaczyć, że mimo wszystko czasem warto zaryzykować walkę z naszym antagonistą (pamiętacie o możliwości uników?), gdyż po odpowiedniej dawce ołowiu ten zatrzymuje się aby zregenerować siły, co daje nam dodatkowy czas na ucieczkę jak i bonusy w postaci upuszczonych przez niego przedmiotów. Nie jest również tajemnicą, że nasz przyjaciel będzie pełnił rolę nie tylko zespołu pościgowego ale również bossa, z którym przyjdzie nam się zmierzyć w różnych etapach gry. Walki te są dość ciekawe i w obliczu ograniczonych zasobów, wymagają nieco taktyki, a nie tylko bezmyślnego walenia gdzie popadnie.

Dochodzimy do długości gry, czyli do tego o co najbardziej grzmią głosy w internecie. Zanim jeszcze sam dorwałem się do gry, byłem nieco zaskoczony całą tą wrzawą, bo przecież RE3 z 1999 roku też do najdłuższych nie należał, jednak po tym jak skończyłem grę w nieco ponad 6 godzin (przy czym zwiedzałem ile popadło), zacząłem trochę rozumieć tych wszystkich internetowych krzykaczy. Choć było to naprawdę dobre 6 godzin, napakowane akcją i ciągłym napięciem to biorąc pod uwagę, że mamy tutaj do czynienia z remake’iem, to chciałoby się nieco więcej, bo tak pozostaje lekki niedosyt.
Tutaj mała dygresja, nie wiem czy wiecie ale Resident Evil 3 Remake miał zostać wydany razem z Resident Evil 2, w pakiecie podobnym do RE Origins, gdzie dostaliśmy odsłony Zero i HD Remaster (swoją drogą polecam obie). Myślę, że gdyby plan Capcomu co do tego wypalił, to wiele osób nie zwróciłoby większej uwagi na czas gry w trójce. Swoją drogą, ciekawostką jest to, że oryginalny Resident Evil 3 Nemesis, podobnie jak 20 lat temu, RE3 wyszło zaledwie rok po premierze RE2 i od początku miał być spinoffem, nastawionym nieco bardziej na akcję, a prawowitym następcą RE2 jest Code Veronica X.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to Capcom ponownie sięgnął po swój autorski silnik REengine, ten sam który napędzał reboot marki w postaci pierwszoosobowego RE7, jak i RE2 Remake. Tak samo jak poprzednio, autorzy udowodnili, że wiedzą co robią i wycisnęli ze swojego narzędzia jeszcze więcej, zarówno projekty postaci jak i lokacji robią wrażenie – skąpane w ogniu i pożodze, mroczne Raccoon City robi piorunujące wrażenie. Technicznie poza drobnymi zgrzytami jak wpadający w teksturę martwy zombiak czy wspomniane wcześniej zawieszone psiaki, nie odczułem nic co by mogło psuć mi rozgrywkę (grę ogrywałem na PS4 Pro).

O ile do większości zmian jakie zostały wprowadzone zdarzyłem się przekonać, tak niewątpliwie minusem jest pozbawienie gry trybu The Mercenaries, który w oryginale wydłużał skutecznie czas rozgrywki (na który tutaj tak wielu narzeka). Capcom zaoferował co prawda tryb multiplayer w formie osobnej gry – Project REsistance, ale na jego temat wypowiem jak w końcu uda mi się zagrać nieco dłużej (możliwe, że pojawi się z tego jakiś stream, tak że trzymajcie kciuki).
Podsumowując krótko, wszystko to co napisałem wyżej, nie da się zaprzeczyć, że odświeżona przygoda Jill i Carlosa ma swoje bolączki, które mogą irytować zarówno nowych graczy jak i starych koni, spoglądających z nostalgią na wydanie z 1999 roku. Pomimo wszystkich wad i nieco zmarnowanego potencjału na hit pokroju RE2 Remake, bawiłem się przednio, przykuty do ekranu telewizora, unikając kolejnych zombiaków i próbując powalić naszego nasterowywanego stalkera – dokładnie tak samo jak dwie dekady temu, a koniec końców przecież chyba o to właśnie nam wszystkim chodzi prawda?
Na sam koniec chciałbym podziękować mojemu znajomemu, Rafałowi za to, że poratował mnie kopią gry, kiedy to okazało się, że moje zamówienie nie dotrze na premierę. Jeszcze raz dzięki!

To by było tyle na dzisiaj, mam nadzieję, że Wam się podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”