„Człowiek człowiekowi wilkiem”…a Zombie Zombie Zombie. Takim sucharem chciałbym rozpocząć tę recenzję kolejnego, wyczekiwanego przez wielu exa na PlayStation – Days Gone.
Tak jak wspomniałem już w jednym z wpisów na moim blogu, Sony zrobiło dość dużą krzywdę grze, pompując hype do niewyobrażalnego poziomu co skutkowało wygórowanymi oczekiwaniami graczy i mocno średnimi , a miejscami skrajnymi recenzjami w dniu premiery (dostałem naprawdę sporo wiadomości o to czy warto grę kupić bo recenzje są jakie są…).
Osobiście starałem się podejść do tego najchłodniej jak się da i nie dać się ponieść fali hype’u przelewającej się przez internet. Tak oto z czystą głową i żadnymi konkretnymi oczekwianiami usiadłem do Days Gone. Jak mi się grało? Jak się bawiłem? Jaka naprawdę jest ta gra? Czy warto? Zapraszam do czytania!
Apokalipsa zombie, wirusy, tajemnicze korporacje… Gdzieś to wszystko już widzieliśmy prawda? Nie ukrywam, że po pierwszych zapowiedziach gry pomyślałem sobie „oho, kolejna gra o zombie..Ile jeszcze?!”. Z jednej strony temat bardzo oklepany z drugiej zaś paradoskalnie trudno ukręcić z niego coś co wybijało się ponad pozostałe produkcje, a mimo wszystko mało znane szerszemu gronu Bend Studios (to ci, którzy stworzyli Syphon Filter na szaraka, i coś tam na PSP i Vite) postanowiło spróbować.
Grę rozpoczynamy od poznania naszego protagonisty – Deacona St. Johna, byłego żołnierza i motocyklistę z klub Mongrelsów, który wraz ze swoją kobietą, Sarą i kompanem z klubu – Boozerem, próbują wydostać się z opanowanego szaleństwem miasta. Nie dostajemy za to, żadnego wyjaśnienia co tak właściwie się dzieje i zanim zaczniecie główkować to powiem Wam tylko, że to celowy zabieg twórców i genezę całego tego zamieszania jak i historie naszego bohatera poznamy później poprzez retrospekcje, dialogi i wspomnienia. Muszę przyznać, że choć historia na początku nie porywa to zabieg ten jest całkiem udany a im dalej tym bardziej wkręcałem się w to wszystko.
Wracając jednak do samej gry – po krótkim wstępie przechodzimy do właściwej rozgrywki, która rozpoczyna się dwa lata po feralnej nocy. Szybko dowiadujemy się, że Sara najprawdopodobniej zginęła a Deacon wraz z Boozerem wybrali żywot tzw. Włóczęgów, którzy jeżdżą po okolicy, wykonując różne zdania dla pobliskich obozów, w których schroniły się resztki tych, którzy przeżyli to wszystko. Pomiędzy wykonywaniem kolejnych zleceń dla obozów, przyjdzie nam się spotkać z masą (czasami dosłownie) przeciwników – zombie zwane świrusami, sekta Wieczystych, bandyci, skwaterzy czy leśna zwierzyna, do wyboru do koloru.
Grając, miałem nieodparte wrażenie, że twórcy dość mocno inspirowali się takimi grami jak The Last of Us czy Dying Light i w sumie trudno stwierdzić jednoznacznie czy to dobrze czy źle. Podobnie jak w DL okolica staje się o wiele bardziej niebezpieczna w nocy, gdyż wtedy hordy świrusów wychodzą ze swoich schronień a spotkanie z nimi (przynajmniej na początku rozgrywki) wygląda w zasadzie jak przejechanie walcem jeża na drodze, co zmusza nas czasami do planowania swoich akcji co miejsca i czasu ich wykonania.
Jak wspomniałem wcześniej, trzonem naszego przetrwania jest wykonywaniem zleceń dla obozów za które otrzymujemy kredyty będące tutejszą walutą oraz punkty zaufania, dzięki którym z czasem możemy odblokować więcej towarów u sprzedawców. Oprócz tych zleconych zadań, jest tutaj też pewna rzecz, która przypomniała mi o jednej z moich ulubionych gier – Bioshock. Mianowicie, na mapie rozsiane są bazy NERO, organizacji badającej naszych rządnych krwi przyjaciół z sąsiedztwa.
W każdej z takich baz znajdziemy dwie rzeczy, jedną jest iniektor, pozwalający podnieść zdrowie, kondycję lub skupienie podczas strzelania, drugą zaś jest swego rodzaju dyktafon, który zawiera nagrania, które pozwalają nam na poznanie pewnych aspektów związanych z historią pandemii (co skojarzyło mi się z audio pamiętnikami z Rapture City).
Misji jest sporo i minie jakiś czas zanim zaczną się one Wam nudzić przez ich powtarzalność – pościgi, tropienie, szukanie przedmiotów czy eliminacja zagrażających wrogów, jest tego trochę a twórcy zachęcają nas do wykonywania tych aktywności np. pauzując na jakiś czas bieg głównej linii fabularnej i muszę przyznać, że sprawdza się to bardzo dobrze bo nie policzę ile czasu spędziłem w zasadzie na niszczeniu kolejnych obozowisk bandytów czy palenia siedlisk wygłodniałych świrusów, zapominając w zasadzie o co tak naprawdę chodzi w tej historii.
Otwarty świat w grze pozostawia mieszane uczucia, z jednej strony pokłony w stronę twórców za to, że kolejne miejscówki to nie totalne kopiuj-wklej i wszystko wygląda naprawdę różnorodnie, a fakt, że możemy wejść w zasadzie do każdego budynku tylko potęguje chęć eksploracji.
Z drugiej zaś jest tu dość pusto co przy tak rozległym obszarze na dłuższą metę trochę nudzi bo w zasadzie po jakimś czasie wpadamy do kolejnego domu tylko po to, żeby zebrać kupkę złomu i ruszyć dalej. Swoją drogą nawyk zbieractwa jest tutaj dość pomocny bo jeśli otwarty świat to i crafting! Nasz bohater zbiera masę śmieci – złom, szmaty, butelki, budziki itp., a wszystko to pozwala nam tworzyć przedmioty, które przydadzą się nam w przetrwaniu, jak koktajle Mołotowa, wabiki, środki lecznicze czy broń biała.
Kolejnym ważnym elementem gry jest tutaj motocykl, który służy nam do przemieszczania się po całkiem rozległej mapie. Twórcy od początku postanowili położyć spory nacisk na konieczność używania tego pojazdu w czasie rozgrywki i dbanie o niego – paliwo się kończy, motocykl ulega uszkodzeniom a do tego wszystkiego dostajemy spory wachlarz ulepszeń w jakie możemy go wyposażyć. Z racji tego, że w tego typu grach raczej wolę poruszać się na piechotę (jak np. w Wiedźminie 3) to na początku wszystko co związane z naszym rumakiem na 2 kołach dość mocno mnie irytowało, z czasem jednak, kiedy dokupiłem do niego stosowne ulepszenia i nauczyłem się nim kierować trochę sprawniej to był on moim nieodłącznym kompanem w podróży przez kolejne kilometry.
Inną rzeczą, która wprawiała mnie w irytację są postacie, a dokładniej sam Deacon i część NPC, których możemy spotkać po drodze. Może to tylko moje wrażenie ale postać naszego bohatera wydaje się cholernie nierówna w swoich zachowaniach, niczym schizofrenik z kilkoma wcieleniami.
Jak wspominałem wcześniej, twórcy garściami czerpali z The Last of Us a nasz Deacon to taki trochę „wannabe” Joel. Jednak o ile zgorzkniały i obojętny Joel potrafił zainteresować swoją osobą tak czasami Decon wywołuje jedynie politowanie.. Pogrzebałem trochę na ten temat i okazało się, że częściowo mam rację i bohater rzeczywiście jest napisany dość chaotycznie jednak to co potęguje ten efekt to polska ścieżka dźwiękowa. Grę rozpocząłem z pełnym dubbingiem, jednak polecam ogrywać ją z angielską ścieżką dźwiękową (a musicie wiedzieć, że zwykle praktycznie nie zwracam uwagi na dubbing w grach..).
Całość gry zajęła mi chyba grubo ponad 40 godzin, w czasie których ograłem fabułę, większość zadań pobocznych, ulepszyłem swoją maszynę w zasadzie do maksimum i odblokowałem swój dopasowany zestaw broni, który pozwalał mi na skuteczną eliminację przeciwników bez większego wysiłku. Jak na dzisiejsze standardy to naprawdę rewelacyjny wynik, dodajmy tutaj fakt, że nie jest to z gra z gatunku RPG i można tu mówić naprawdę o wyjątku wśród ostatnio wydawanych produkcji. Dodatkowo, twórcy pozwalają na kontynuowanie rozgrywki po ukończeniu głównego wątku co dodatkowo wydłuża czas jaki możemy spędzić w Syfie.
Plusy:
– Gameplay
– Długość gry
– Historia
– Różnorodne uzbrojenie
– Grafika
– Lokacje
– Świeże podejście do zombie
Minusy:
– Polskie udźwiękowienie
– Loadingi
– Miejscami mocno irytujący i przerysowani bohaterowie
– Bugi
– System zapisu podczas misji
Podsumowujące te moje wypociny. Czy jest to najlepsza historia post-apo? Nie. Czy jest to najlepsza gra o zombie? Nie. Czy jest to najlepszy ex na PlayStation? Również nie. Jednak pomimo tego wszystkiego jest kolejna gra, która sprawia nieopisaną radość, a jej miodny gameplay dosłownie nie pozwala na odłożenie pada bo zawsze jest „jeszcze jeden” obóz do rozbicia czy misja do wykonania. Czy na końcu nie chodzi nam wszystkim właśnie oto? O tę ciekawość podczas przemierzania kolejnych lokacji i ten niepohamowany uśmiech przy eliminacji kolejnych przeciwników (Swoją drogą miałem dokładnie takie same odczucia po ograniu ostatniego Spidermana).
Ja jestem bardziej niż zadowolony i cieszę się, że dałem Days Gone uczciwą szansę na obronienie się, pomimo wszystkich wad uważam, że Bend Studios dało radę i coś mi mówi, że jeszcze o nich usłyszymy, a Sony zyskało kolejne dobre IP na wyłączność.
Jeśli ktoś z Was planował zakup a po pierwszych recenzja odpuścił to polecam przekonać się jednak na własnej skórze, uwierzcie, nie będziecie żałować.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”.
