O tym, w co ostatnio grałem słów kilka – Kena: Bridge of Spirits

Pamiętam, że kiedy rok temu, podczas eventu Sony publicznie pokazano pierwszy zwiastun Kena: Brigde of Spirits, w internecie zawrzało — jedni byli zachwyceni i jednocześnie zaintrygowani nową produkcją zmierzającą na PlayStation 5, inni zaś określali ją mianem klona The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Cóż, jak wyszło naprawdę? Zapraszam do recenzji!

Historia przenosi nas do krainy, w której istnieje coś takiego jak „Przewodnik dla Dusz” — osoba ta pomaga zbłąkanym duszom odnaleźć drogę na drugą stronę, uwalniając ich od tego co trzyma ich na tym świecie. Jak możecie się domyślać, zawodem tym para się nasza bohaterka, Kena, która podczas swojej podróży do świątyni na szczycie góry, trafia do pewnej wioski. Ów wioska wygląda na pierwszy rzut oka na opuszczoną, nieco zniszczoną i opanowaną przez coś na wzór zmutowanych roślin (to coś nazwane tutaj „zepsuciem”). Okazuje się, ze wszyscy mieszkańcy wioski zniknęli, jednak niedane im było odejść w spokoju — inaczej mówiąc, nasza przewodniczka będzie miała tu sporo do roboty.

Z punktu widzenia rozgrywki, mamy tutaj do czynienia z przygodową grą akcji w pseudo otwartym świecie, którego centrum (i jednocześnie naszą bazą wypadową) jest wspomniana wcześniej wioska. Sama mechanika jest dość prosta i obejmuje eksplorację kolejnych fragmentów mapy, rozwiązywanie zagadek oraz walkę z mniejszymi czy większymi przeciwnikami, używając naszej broni i zdolności.

Sama walka nie należy do zbyt skomplikowanych, jednak mimo to daje sporo radości. Od samego początku Kena dzierży swój kij zakończony kryształem, który posiada lekki i silny atak (z możliwością „naładowania” tego drugiego). Z czasem dostaniemy okazję, aby go zupgradeować i wykorzystać jako magiczny łuk, a nasza bohaterka zyska kolejne ataki i umiejętności — o ile uda nam się nazbierać odpowiednią ilość tutejszych punktów doświadczenia (swoją drogą w dniu premiery część graczy narzekała, że punkty te ulegały nagłej degradacji bez jakiegokolwiek powodu, co powinno być naprawione przez ostatnio wydaną łatkę).

Jak wspomniałem, świat gry to nie do końca open-world w pełnym tego słowa znaczeniu, bo choć sama mapa nie należy do najmniejszych i znajdziemy tam trochę opcjonalnych obszarów (do których nie zawsze jest tak prosto się dostać) to do samego celu misji prowadzeni jesteśmy niczym po nitce do kłębka. Nie jest żadną tajemnicą, że raczej preferuję liniowo prowadzone historie od tych osadzonych w ogromnych sandboxach, przez co osobiście bardzo podobał mi się tego typu design lokacji — z jednej strony nie było tutaj bezsensownego rozciągania czasu gry, z drugiej zaś podczas przemierzania drogi ku naszemu celowi, w płynny sposób mogliśmy nieco zboczyć z kursu i odkryć coś nowego.

Choć teoretycznie naszą bohaterką jest Kena, to w tym show musi dzielić światła reflektorów jeszcze z kimś innym, gdyż szybko zostają nam przedstawione małe leśne stworki, określone jako Rot (po których zobaczeniu na myśl przyszły mi Lemingi czy Gunty z gry Gruntz, której pewnie prawie nikt już nie pamięta). Nasi, przypominający żywe żelki przyjaciele okazują się być nie tylko pocieszni, ale również całkiem przydatni podczas naszej podróży (a miejscami wręcz niezbędni). Rot’y potrafią przenosić przedmioty, formować większego stwora, rozpraszać naszych wrogów, wspomagać nas leczniczo podczas starć z bossami czy oczyszczać/uzdrawiać całe obszary od zgnilizny. W wolnej chwili możemy również po prostu posiedzieć i spędzić z nimi chwilę — co przedstawia kolejna świetnie wykonana animacja.

Od strony audiowizualnej Kena zachwyca — świetna oprawa graficzna, połączona z dopracowanymi animacjami, sprawia, że miejscami można odnieść wrażenie, że oglądamy animację od DreamWorks czy innego Pixara, a nie gramy w grę (fakt nie jest to aż taki poziom jak ostatnia odsłona Ratchet & Clank, ale nadal jest wysoko), co w sumie nie powinno też dziwić, gdyż załoga Ember Lab, choć dopiero debiutuje na rynku gier, to jej członkowie mają doświadczenie w tworzeniu animacji.

Tytuł ogrywałem na PlayStation 5, gdzie oferowane są 2 tryby — graficzny oraz performance. W moim przypadku wybrałem ten drugi, gdyż poprawa płynności rozgrywki była widoczna gołym okiem, w przeciwieństwie do rzekomego downgrade’u graficznego, jaki teoretycznie powinien on ze sobą nieść. Standardowo już dla ex’ów (tak wiem wiem, Kena jest tylko czasowym exem dla PlayStation) na PlayStation 5 wykorzystano możliwości DualSense — haptyczne wibracje i adaptacyjne triggery — i cóż mogę powiedzieć, cieszy mnie to dokładnie tak samo jak po raz pierwszego spotkania z tym kontrolerem. Zdarzało się, że animacja sobie nieco chrupnęła, jednak nie zdarzyło się to na tyle często, aby wywołać we mnie jakąś większą irytację.

Przejście całości zajmuje około 8-12 godzin i oczywiście uzależnione jest od tego czy będziemy przeć przed siebie bez oglądania się na boki, czy jednak poświęcimy nieco czasu na podziwianie pięknego świata, jaki wykreowali twórcy czy zdecydujemy się pomóc kilku zbłąkanym duszom, jakie można spotkać w wiosce. Dla tych, którym zawsze mało mam dobrą wiadomość, gdyż w momencie pisania tej recenzji, Ember Lab potwierdzili, że Kena będzie skrupulatnie rozszerzana o kolejną zawartość (na ten moment mówi się o nowych elementach związanych z walką oraz dodatków w trybie fotograficznym).

Zasiadając do gry, nie miałem żadnych oczekiwań, natomiast oglądając napisy końcowe, mogę śmiało stwierdzić, że Kena: Bridge of Spirits to jedno z najbardziej odprężających doświadczeń growych, jakie dane mi było przeżyć w ostatnim czasie. Zachwycająca, wręcz bajkowa oprawa graficzna, w połączeniu ze świetną animacją i prostym, acz sprawiającym sporo radości systemem walki sprawiły, że nie mogłem oderwać się od telewizora (no i oczywiście przeurocze Rot’y). Czuć tutaj mocno vibe najlepszych platformowych klasyków z ery PlayStation 2, takich jak Jak & Daxter, Ratchet & Clank czy Sly Cooper. Ember Lab pokazało, że da się zrobić indyka, który śmiało może stanąć w szranki ze swoimi starszymi braćmi z ligi AAA. Kibicuję i mocno trzymam kciuki za kolejne produkcje tego studia.

Na koniec ogromne podziękowania dla Ember Lab, za podrzucenie mi kopii do sprawdzenia.

To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s