O tym, w co ostatnio grałem słów kilka – Arashi: Castles of Sin

Choć samo PlayStation VR ma już na karku parę lat, to tak się złożyło, że dopiero teraz mam okazję bez przeszkód zagłębić się w bibliotekę gier na ten sprzęt. Przyznaję bez bicia, że tytuł, o którym chciałbym Wam dzisiaj opowiedzieć, w zasadzie mi umknął, a moją uwagę na niego zwrócił jeden z obserwujących moją stronę Maciej „Pandeaemon” (z którym jakiś czas temu miałem okazję przeprowadzić wywiad). Arashi: Castles of Sin od Endeavor One, bo o tej grze mowa, to coś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak mokry sen VR fanów Tenchu. Jak to jest wejść w buty — i to wręcz dosłownie — Shinobi? Zapraszam do czytania!

Gra zabiera nas do czasów feudalnej Japonii, gdzie jako Kenshiro, ninja z klanu Arashi musimy przywrócić ład w naszym regionie. Ład, który został zakłócony przez bandytów zwanych „Six Oni of Iga”, którzy to palili i niszczyli wszystko, co stanęło na ich drodze, finalnie mordując wszystkich członków klanu Blue Tide, przejmując ich posiadłości. To na naszych rękach (i to w sumie dosłownie) spoczywa zadanie zgładzenia całej 6ki, jednak jak się możecie domyślać, nie będzie to niedzielny spacer po parku.

Arashi: Castles of Sin to skradanka pełną gębą. Poziomy skonstruowane są tak by sprawiać wrażenie jak najbardziej otwartych, co daje nam wiele możliwości aby ominąć patrolujących okolice przeciwników (lub ich zgładzić, jak kto woli) w drodze na szczyt zamku, gdzie z kolei stajemy do walki 1 na 1 z bossem. W naszej zemście na bandytach przydadzą się nam jakieś zabawki, a w tym temacie gra nie zawodzi. O ile na początku posiadamy jedynie katanę i wyrzutnie liny z hakiem, to w miarę eksploracji zyskujemy kolejne śmiercionośne przedmioty jak łuk; gwiazdki shuriken, wyrzutnię zatrutych rzutek a nawet granaty (szczególnie przydatne przy opancerzonych przeciwnikach czy większych grupach). Ogólnie każdy znajdzie tu coś dla siebie, co zdecydowanie urozmaica rozgrywkę i daje spore pole do popisu.

Jednak nasz spryt i dostępny arsenał, to nie jedyne co może nam pomóc w wypełnieniu naszego zadania, gdyż twórcy postanowili zaimplementować w swojej grze coś jeszcze (a w zasadzie kogoś jeszcze) — Haru. Haru jest wilkiem i naszym oddanym kompanem, któremu możemy wydawać polecenia jak szczekanie (które może pomóc w dywersji) czy atak. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby Haru traktować nie tylko jako „broń” ale po prostu jako swojego psa, którego można pogłaskać czy któremu możemy porzucać patyk pomiędzy kolejnymi misjami. Muszę przyznać, że zanim nauczyłem się w miarę sprawnie władać dostępnym orężem w otwartej walce, to nasz wilczy przyjaciel był wręcz nieoceniony w ubijaniu kolejnych wrogów.

W kwestii technicznej można przyczepić się do standardowych błędów jak nieresponsywne przedmioty, zacinający się towarzysz sterowany przez AI czy drobne problemy z odczytywaniem ruchów podczas walki wręcz. Grafika również nie zachwyca, a miejscami wręcz można mieć wrażenie, że ogrywamy tytuł sprzed X generacji. Nie od dzisiaj wiadomo, że gry na PSVR nie powalają oprawą graficzną, jednak w tym przypadku nie można zgonić wszystkiego na hardware, gdyż jest sporo tytułów, które wyglądają na nich sporo lepiej niż Arashi.

Przejście całości to spokojnie 5+ godzin, a na czas gry wpływa oczywiście styl gry, jaki sobie obierzemy (ja nad samym pierwszym poziomem spędziłem dobre 2-3 godziny, kombinując na 1000 sposobów jak go przejść). Choć czas gry może nie powala, to pamiętajmy, że jest to tytuł na VR więc dłuższe sesje mogą być dość męczące.

We wstępie wspomniałem serię Tenchu, która to błyszczała na poczciwym szaraku i która niestety została pogrzebana (swoją drogą pamiętam jak wielki szum zrobił się przed premierą Sekiro, kiedy to gracze dopatrzyli się kilku szczegółów w zwiastunie, które mogły wskazywać, że FromSoftware ma zamiar przywrócić markę do życia), bo widać, że Arashi: Castles of Sin starało się czerpać z tego klasyka jak najwięcej. Całość zrobiła na mnie całkiem dobre wrażenie i pomimo moich problemów z graniem na VR, nie odpuszczałem, wymyślając kolejne sposoby jak przemknąć się obok lub pozbawić życia przeciwników. Polecam każdemu posiadaczowi PSVR, gdyż pomimo drobnych wpadek technicznych i niepowalającej oprawy, to moim zdaniem jeden z ciekawszych tytułów, w jakie możecie zagrać na goglach od Sony.

Na koniec ogromne podziękowania dla ekipy z Endeavor One Inc. za podrzucenie mi kopii do sprawdzenia.

To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s