O tym, w co ostatnio grałem słów kilka – Tormented Souls

Kiedy do sieci trafiły pierwsze zajawki Tormented Souls, z miejsca odpaliło się we mnie ogromne uczucie nostalgii, związane ze z growymi horrorami rodem z PlayStation 1 i 2, które kiedyś wrzucały mi ciary na plecy. Czy mój entuzjazm znalazł pokrycie w rzeczywistości? Zapraszam do czytania!

Historia wrzuca nas w buty młodej dziewczyny — Caroline Walker, która pewnego dnia otrzymuje tajemniczy list. W liście tym znajduje się zdjęcie przedstawiające dwie dziewczynki. Przesyłka wraz z jej zawartością nie daje spokoju naszej bohaterce na tyle, że postanawia ona wyruszyć do miejsca, z którego została ona nadana i tak trafia do szpitala Wildberger. Po przybyciu na miejsce wygląda na to, że szpital jest opustoszały, jednak zanim Caroline ma okazje się rozejrzeć, pada na ziemię, uderzona w głowę, aby chwile później obudzić się w wannie, podłączona do czegoś na wzór respiratora — tu zaczyna się nasza przygoda i poszukiwanie odpowiedzi na rosnącą liczbę pytań.

Jak wspomniałem we wstępie nostalgia mocno, a to dlatego, że twórcy postanowili przekuć na własny użytek znane lecz niekoniecznie lubiane patenty z klasycznych przedstawicieli gatunku. Zacznijmy od sterowania (z którym nawet wiąże się świetny easter egg), do naszej dyspozycji mamy możliwość poruszania się analogiem oraz d-padem, a kamera to mix sztywnej perspektywy, która zmienia się w momencie wyjścia poza jej zasięg oraz ograniczonego podążania za naszą postacią (coś pomiędzy Resident Evil a Silent Hill). Idąc dalej, podczas eksploracji kolejnych zakamarków szpitala, trafimy na mniej lub bardziej skomplikowane zagadki, które czasem będą wymagały od nas zebrania określonych przedmiotów czy sporej dozy backtrakingu.

Sam szpital złożony jest z kilku kondygnacji, w których spora część to wąskie Sam szpital złożony jest z kilku kondygnacji, w których spora część to wąskie korytarze i małe pomieszczenia, co nie pozostawia nam zbyt dużego pola manewru jeśli na swojej drodze spotkamy kogoś z jego „obsługi”. Do naszej dyspozycji oddano kilka rodzajów przeciwników — którzy różnią się nie tylko wyglądem, ale również sposobem ataku (standardowo najmniejszy jest najbardziej irytujący, coś jak jazgocząca Chihuahua) — oraz broni, którymi możemy ich uśmiercić (oczywiście poruszanie się podczas celowania to już zbyt skomplikowane dla naszej bohaterki), jak np. łom czy pistolet na gwoździe.

Oprócz chcących nas zabić koleżków, na Caroline czyha coś jeszcze, mianowicie ciemność. Brak światła jest naszym przeciwnikiem, jednak o ile w przypadku takiego Visage, wpływało ono na zdrowie psychiczne, tak tutaj oddziałuje na zdrowie fizyczne — inaczej mówiąc ciemność = śmierć. Co prawda Caroline posiada zapalniczkę, którą może oświetlić sobie drogę, jednak schody zaczynają się, kiedy w ciemnym pomieszczeniu oprócz nas, znajduje się ktoś jeszcze.

Wisienką na torcie jest system zapisu gry, który wymaga od nas znalezienia taśmy oraz magnetofonu/dyktafonu, co zmusza nas do przemyślanego zapisywania gry (biorąc pod uwagę, brak checkpointów, śmierć = ostatni zapis gry).

Tytuł ogrywałem na PlayStation 5 i przez całą grę, nie natrafiłem na nic co by mogło popsuć mi zabawę (no może poza kilkoma „problemami” z kamerą, ale to w zasadzie nie bug a feature w tym przypadku hah). Graficznie jest ok i w zasadzie tylko ok, gdyż miejscami Tormented Souls wygląda jak gra rodem z PlayStation 3 — na pochwałę jednak zasługują projekty lokacji i design przeciwników (już pierwszy z nich zwiastował, że w tym temacie może być naprawdę dobrze).

Przejście całości zajmuje około 10-12 godzin, co jest przyzwoitym wynikiem (w zasadzie nieodbiegającym od tytułów, z jakich czerpie Tormented Souls. Czas ten może się nieco wydłużyć, jeśli ktoś z Was postanowi zobaczyć wszystkie trzy zakończenia, jakie przygotowali dla nas twórcy.

Tormented Souls to nic innego jak list miłosny do graczy, którzy doskonale pamiętają i tęsknią za starą szkołą growych horrorów; graczy, którzy spędzali godziny na rozwiązywaniu zagadek w Silent Hill (jak np. ta związana z Szekspirem w SH3); graczy, którzy stawiali powolne kroki w Resident Evil 2, zastanawiając się co znajduje się poza aktualnym zasięgiem kamery. Zdaję sobie sprawę, że „nowi” mogą się odbić od sterowania, miejscami kiepskiej oprawy graficznej, cringowego voice actingu czy gameplay’owych rozwiązań sprzed 10-20 lat. Osobiście jestem oczarowany produkcją, jaką wspólnymi siłami, udało się stworzyć Dual Effect i Abstract Digital Works oraz mam nadzieję, że to nie ich ostatni projekt w tym klimacie.

W momencie pisania tej recenzji, tytuł ten dostępny jest na PlayStation 5, Nintendo Switch, PC oraz Xbox Series X — wersje na PS4 i XOne mają trafić na rynek w okolicach października.

Na koniec chciałbym podziękować wydawcy i ekipie ogarniającej ich PR za podrzucenie mi kopii do recenzji.

To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s