O tym, w co ostatnio grałem słów kilka – Little Nightmares II

Kiedy ktoś rzuca hasło „Horror”, skojarzenia większości graczy pewnie są bardzo podobne — Silent Hill, Alone in The Dark, Resident Evil, Amnesia, Outlast etc. Wszystkie świetne na swój sposób i bazujące na pewnych założeniach co do straszenia. Ekipa z Tarsier Studios postanowiła jednak pójść nieco inną drogą niż „wielcy” gatunku i kilka lat temu pokazała światu platformówkę, ze słodką na pierwszy rzut oka postacią w żółtym sztormiaku — Little Nightmares, która z automatu zaskarbiła sobie serca graczy. Tak się złożyło, że w zeszłym tygodniu ukazał się sequel, a kopia do recenzji trafiła w moje ręce. Czy jest strasznie? Czy gra od szwedów rzeczywiście zasługuje na tak wysokie noty? No i oczywiście, czy warto zagrać? Zapraszam do recenzji!

Zanim zacznę opisywać grę, to muszę się Wam do czegoś przyznać, mianowicie….nigdy nie skończyłem pierwszej odsłony Little Nightmares. Tak się jakoś złożyło, że zacząłem grać, porzuciłem gdzieś w połowie i nie dałem rady wrócić przez te cztery lata. Całe szczęście, znajomość jedynki nie jest wymagana, aby dobrze się bawić podczas ogrywania dwójki. Wspominam o tym nie tylko, żeby zrzucić ten kamień z moich pleców, ale, tak że po to, aby uzasadnić brak porównań do poprzedniej odsłony (no może poza jednym, do którego nie trzeba nawet znać tytułu).

Grę rozpoczynamy w głuszy, dosłownie pośrodku niczego, nie wiemy jak się tu znaleźliśmy, co tu robimy, ani gdzie powinniśmy się teraz udać. Nasz bohater — Mono – z papierową torbą na głowie nie posiada żadnej broni ani notatek, które mogłyby pomóc nam nakreślić jakieś tło dla sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Biorąc pod uwagę wszytko co wiemy (czyli w zasadzie całe, okrągłe zero), nie pozostaje nam nic innego jak zacząć iść przed siebie i sprawdzić co napotkamy na swojej drodze…

Krótko po tym, jak uzyskujemy kontrolę nad naszym torbo-głowym przyjacielem, dołącza do nas kolejna postać, a w zasadzi to znajdujemy ją, zamkniętą w pomieszczeniu, do którego wbijamy niczym Jack Nicholson w Lśnieniu. Nie zdradzę Wam nic na temat naszego kompana, aby nie spoilerować Wam gry, ale wspomnę jeszcze tylko, że kontrolę nad nią sprawuje AI, a my jedynie jesteśmy w stanie zawołać naszego przyjaciela, czy złapać go za rękę — swoją drogą, szkoda, że nie pokuszono się o tryb coop, cóż może następnym razem, kto wie.

Razem z naszym nowym kompanem, przyjdzie nam zwiedzić między innymi miasto „Pale City”, szpital czy szkołę, które nie przypominają żadne z miejsc, jakie mogłyby Wam przyjść do głowy, a raczej bliżej im do czegoś w rodzaju alternatywnego świata z Silent Hill. Jakby tego było mało, to nasza dwójka bohaterów wydaje się najnormalniejsza ze wszystkich postaci, jakie napotkamy w grze, zarówno pod względem wyglądu, jak i zachowania.

Pod względem mechaniki mamy tutaj do czynienia z platformówką 2.5D, w której w 90% przypadków przewijamy ekran z lewej do prawej, a naszym zadaniem jest brnięcie przed siebie poprzez rozwiązywanie prostych zagadek logicznych, odnajdowanie zamaskowanych przejść i rozprawianie się z czyhającym na nas zagrożeniem (lub paniczne uciekanie). Choć sam koncept nie wydaje się niczym skomplikowanym to muszę przyznać, że zdarzyło mi się rzucić kilka razy mięsem, kiedy po raz kolejny źle wymierzyłem linię skoku czy nie przewidziałem jak duży zasięg ma broń, którą aktualnie dzierżę w dłoni. W grze nie ma czegoś takiego jak pasek życia i niczym w pojedynku Samurajów, „one hit one kill”, co czasem zmusza do powtarzania danej sekwencji kilka razy — co dla mnie, osoby z zaburzeniem widzenia przestrzennego, potrafiło być nieco uciążliwe (na szczęście punkt autozapisu są rozmieszczone dość często).

Oprawa graficzna i udźwiękowienie, wykonane są na najwyższym poziomie, a ich mroczny i wyprany z kolorów design pasuje idealnie do całego zamysłu twórców. Jeśli chodzi zaś o wykonanie techniczne to przez całą grę, nie uświadczyłem ani jednego buga, glitcha, spadku fps’ów czy czegokolwiek innego, co mogłoby popsuć mi przyjemność, jaka płynnie z ogrywania tej wykręconej produkcji.

Całość podzielona jest na pięć, linowych rozdziałów, do których przechodzimy płynnie jeden po drugim, a których ukończenie, łącznie zajmie gdzieś pomiędzy 5-7 godzin (zależnie o tego jak szybko będziemy parli naprzód). Na pierwszy rzut oka, wynik wydaje się niezbyt imponujący, ale biorąc pod uwagę to, że poprzednią odsłonę można było ukończyć w połowie tego czasu, a sama gra to nadal produkcja Indie, na dodatek wyceniona na połowę ceny premierowej gier na PS4, to myślę, że jest naprawdę nieźle. Dodatkowo czas ten możemy wydłużyć przez poszukiwanie kolejnych nakryć głowy dla Momo, które twórcy rozrzucili po świecie (statystyki możemy znaleźć w menu wyboru rozdziałów).

Te kilka godzin spędzonych z Little Nightmares II uświadomiło mi jak wiele straciłem przez niedokończenie pierwszej odsłony. Twórcy z Tarsier Games pokazali, że można wzbudzać niepokój w całkowicie inny sposób niż większość gier na rynku, a wykreowany przez nich świat niepokoi i potrafi wrzucić ciary na plecy — ba znam kilka gier, które opisywane są jako stricte horrory, a których świat straszy sporo mniej. Z czystym sumieniem, polecam każdemu fanowi grozy i niecukierkowych platformerów i z niecierpliwością czekam na kolejną produkcję od jej twórców.

Na koniec chciałbym podziękować polskiemu wydawcy, firmie Cenega, za sprezentowanie mi kopii do recenzji.

To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s