O tym, w co ostatnio grałem słów kilka – The Dark Pictures Anthology: Little Hope

Kiedy w 2015 roku, w moje ręce wpadło Until Dawn, była to miłość od pierwszego zagrania — opowiadający o nastolatkach, lekko tandetny horror/slasher klasy B przypominający klasyki jak „Krzyk”, okazał się strzałem w dziesiątkę. Od tamtego czasu, z niecierpliwością czekałem na kolejną grę od Supermassive Games — tak wiem, było Rush of Blood i Inpatient, ale to nie to samo… Światełko w tunelu pojawiło się wraz z pierwszą odsłoną „Antologii Mrocznych Obrazków”, pod tytułem Man od Medan, gdzie twórcy postanowili wrócić do sprawdzonego schematu i opowiedzieć nam kilka różnych, niepokojących historii. W tym roku dostaliśmy drugi z ośmiu zaplanowanych odcinków, zatytułowany Little Hope. Czy jest się czego bać? No i oczywiście, czy warto zagrać? Zapraszam do recenzji!

Zgodnie z założeniami cyklu, historia tegorocznego odcinka antologii nie łączy się praktycznie w ogóle ze swoją poprzedniczką. Akcja rozgrywa się w czasach współczesnych, gdzieś w bliżej nieokreślonym regionie Stanów Zjednoczonych. Grupa studentów, wraz z profesorem wybrała się na wycieczkę, która zostaje gwałtownie przerwana przez wypadek autobusu, którym się poruszali. Szybko okazuje się, że kierowca gdzieś zniknął, nigdzie nie ma zasięgu, a jedynym „światełkiem w tunelu” jest leżące nieopodal miasteczko Little Hope, którego historia nie należy do zbyt pozytywnych.

Niestety to tyle, co mogę Wam opowiedzieć na temat scenariusza, gdyż tak samo, jak poprzednio, narracja odgrywa tutaj kluczową rolę, i trudno powiedzieć cokolwiek więcej, bez masywnego spoilera.

Jeśli chodzi o rozgrywkę, to nie ma tutaj żadnego zaskoczenia — po raz kolejny dostajemy grę przygodową z naleciałościami thrillera/horroru, w konwencji filmu interaktywnego, opartego na sekwencjach QTE — dokładnie tak samo, jak Man of Medan czy Until Dawn. Do naszej dyspozycji, oddano pięciu bohaterów, którymi przyjdzie nam sterować z góry określonej kolejności. Podobnie jak choćby w przypadku pierwszej odsłony cyklu, twórcy starają się nas zmusić do budowania relacji między naszymi pacynkami, poprzez jakie decyzje przyjdzie nam podjąć, czy to w przypadku zagrożenia, czy podczas zwykłej wymiany zdań między bohaterami — nasze decyzje możemy pooglądać na bieżąco w przygotowanym specjalnie do tego menu i „statystykach” naszych postaci.

Wracają „przepowiednie”, które mogą nam pomóc oszukać przeznaczenie, sekrety, które rzucają nieco więcej światła na otaczający nas świat, oraz „Curator”, z którym przyjdzie nam porozmawiać od czasu do czasu, w przerwach pomiędzy kolejnymi rozdziałami naszej historii. Ponownie również nie udało się twórcom uciec od pozorności wyborów — świetnym przykładem są niektóre sekwencje QTE, których wynik jest w zasadzie taki sam, niezależnie od tego, jaką drogę ich ukończenia wybierzemy. Powraca również minigierka z uderzaniem w przyciski zgodnie z wyświetlającym się rytmem serca naszej postaci.

W kwestii grafiki Supermassive Games przyzwyczaiło nas już do pewnego stylu i poziomu, który z produkcji na produkcję jest coraz lepszy. Modele postaci zachwycają wykonaniem, a projekt Little Hope idealnie oddaje klimat tajemniczego i przerażającego miasteczka.

Pod względem technicznym, nie obeszło się bez kilku standardowych wpadek, jak znikające tekstury, nieresponsywne przedmioty, czy zawieszanie się naszych towarzyszy — w skrócie nie ma tu nic, co by bardzo mocno psuło odbiór. Jedyny, poważniejszy problem, z jakim się spotkałem to fakt, że w pewny momencie wywaliło mnie z gry…i tak za każdym razem, pomogło dopiero przeinstalowanie gry. Z racji, że grę ogrywałem na PlayStation 5, korzystając ze wstecznej kompatybilności, nie jestem w stanie stwierdzić, czy problem leżał po stronie gry, czy konsoli. Na plus należy zaliczyć stabilny framerate, który w przypadku gier napakowanych QTE jest wręcz kluczowy (kto pamięta premierę Batmana od Telltale Games, wie, o czym mówię…).

Pierwsze podejście zakończyłem po ok. 5 godzinach, czego w sumie się spodziewałem i co jest zgodne z założeniami całego cyklu. Tak samo, jak w przypadku zeszłorocznego Man of Medan, tym razem ponownie udało mi się utrzymać przy życiu wszystkich, poza jedną postacią. Jeżeli po przejściu będziecie odczuwać niedosyt, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby spróbować przejść grę ponownie, na inny sposób i uzyskując inne zakończenie. Ponownie, również dostajemy do dyspozycji tryby multiplayer – lokalny „Movie Night”, gdzie uczestnicy zabawy, po kolei sterują innym bohaterem, oraz sieciowy coop na dwóch graczy — osobiście odpuściłem sobie oba, bo mimo wszystko, jakoś zbytnio nie pasują mi one do całego klimatu gry.

Tegoroczna produkcja Brytyjczyków to nic innego jak kolejny odcinek serialu, który jeszcze przez jakiś czas przyjdzie nam oglądać na ekranach naszych telewizorów, serialu, który przypomina mi to nieco choćby Black Mirror, gdzie pomimo tego, że każdy odcinek jest teoretycznie o czymś innym, to wszystkie łączy wspólny element. Jeśli lubicie dreszczowce, QTE, ciekawą historię i dość liniową rozgrywkę to Little Hope zdecydowanie powinna trafić do napędu Waszych konsol. Supermassive Games konsekwentnie realizują swój plan nazwany „The Dark Pictures Anthology” i robią to dobrze, gdyż mamy tutaj połączenie sprawdzonych podwalin i zauważalnego skoku jakościowego w stosunku do poprzedniczki.

A zapomniałbym, w 2021 otrzymamy kolejną grę z serii – „House of Ashes”, która tym razem przeniesie nas na Bliski Wschód.

Na koniec chciałbym podziękować firmie Cenega za udostępnienie mi kopii do recenzji.

Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk” Dziurdziewicz

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s