Mam ogromną słabość do platformówek 2D z retro vibe’em, co przekłada się na ciągłe wertowanie promek na PSStore, w poszukiwaniu kolejnych pozycji do sprawdzenia. Traf chciał, że na mojej skrzynce mailowej pojawiła się notka prasowa na temat kolejnego tytułu od twórców świetnych dwóch odsłon Bloodstained, i tak po kilku dniach na mojej konsoli zawitało Grim Guardians: Demon Purge. Zapraszam do czytania!

Historia w grze jest co najmniej tak dziwna jak możecie się spodziewać po „japońszczyźnie”, mianowicie siostry Kamizono — Shinobu i Maya, zmuszone są do walki z maszkarami, które pochłonęły ich szkołę, a wszystko to spowodowane jest…. żartem/zemstą ze strony Kurony, która oblała rok i wini nasze zabójczynie demonów za ciągłe dogryzanie jej w szkole. I tak szkolne korytarze pełne uczniów zamienione zostają na upiorne mury zamczyska wypełnionego demonami, zjawami czy ghulami…
Już na pierwszy rzut oka widać mocną inspirację klaskiem od Konami — mroczny platformer 2D, nastawiony na eksplorację, akcję i backtracking. O ile samo zwiedzanie kolejnych korytarzy może nie być jakoś bardzo ekscytujące (szczególnie kiedy musimy je oglądać kilka razy pod rząd) tak aspekt akcji/walki jest tu na naprawdę niezłym poziomie. Twórcy postanowili nie stawiać nas przed wyborem konkretnej postaci i jej stylu walki, dzięki czemu możemy przełączać się pomiędzy siostrami w dowolnym momencie, za naciśnięciem przycisku. Siostry są od siebie kompletnie różne w kwestii walki — Shinobu posiada coś w rodzaju karabinu maszynowego na demony, co daje jej możliwość powalania przeciwników z dystansu, a gdyby tego było mało, to wyposażona jest również w materiały wybuchowe; Maya natomiast to „Origami Killer” (i nie nie mam tu na myśli postaci z Heavy Rain), a jej ataki wymagają skrócenia dystansu pomiędzy naszą postacią a przeciwnikiem do minimum, co jednak przekłada się na zadawanie większych obrażeń czy możliwość blokowania ataków przy użyciu tarczy.
Mechanika „podmiany” postaci spełnia tu nie tylko rolę urozmaicenia rozgrywki, ale też wręcz jest wymagana, aby ją opanować, gdyż szybko okazuje się, że atrybuty jednej czy drugiej z dziewczyn mogą się okazać kluczowe do pokonania napotkanych monstrów. A i bym zapomniał, obie mają osobne paski życia, tak więc należy dbać o ich stan, niezależnie lecząc nasze bohaterki.





Miłą odmianą od powtarzalnych przeciwników są bossowie (będący tak naprawdę opętanymi uczniami), których do pokonania mamy łącznie sześciu. Każda z tych demonicznych postaci, prócz oczywistych różnic w wyglądzie, posiada swoja unikalne ataki, których przyjdzie nam unikać, a w nagrodę za pokonanie pozostawia nam nowe „skille”, które trafiają do naszego arsenału zabawek przeciw demonom. Może nie jest to poziom Souls’ów, ale może zająć chwilę nauczenie się wszystkich sekwencji danego przeciwnika i pokonanie go.
Jeśli chodzi o oprawę audio-wizualną, to zdaję sobie sprawę, że pixel-art potrafi podzielić graczy, jednak to, co trzeba zaliczyć tu na ogromny plus, to szczegółowość/design postaci, otoczenia, bossów czy samych animacji — widać, że twórcy nie poszli na łatwiznę na zasadzie „dajmy pixelart, bo nie potrafimy nic innego” i efekt finalny cieszy oko. Co zaś do audio to od razu polecam przełączyć ścieżkę na japońską, gdyż powtarzalność wypowiadanych kwestii po zdecydowanie bardziej kłuje w uszy w angielskiej wersji językowej.
Kończąc ten mój wywód, muszę przyznać, że jako fan pixel/retro/platformówek/metroidvanii bawiłem się naprawdę nieźle. Tytuł nie jest niczym odkrywczym w swoim gatunku, ale zaimplementowane mechaniki i lokalny coop zdecydowanie podbijają jej ranking o kilka punktów. Ekipa z Inti Creates ponownie pokazała, że wie, co robi i mam nadzieję, że nadal będą się trzymać obranej drogi tworzenia gier.

Ogromne podziękowania dla ekipy ogarniającej PR studia za podrzucenie mi gry do sprawdzenia.
To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”