Nie od dziś wiadomo, że moje serce z cebuli raduje się, kiedy na rynek trafia jakiś tani indyk, który zwraca moją uwagę. Nie inaczej było tym razem, kiedy zobaczyłem wiadomość prasową na temat Hillbilly Doomsday. Czy tanio i dobrze to jednak nie jest oksymoron? Zapraszam do czytania!

Jak tak się chwilę zastanowić to twórcy gier wykorzystywali już w zasadzie wszystko — inwazja obcych, zombie, zabójczy rekin czy cokolwiek co Wam przyjdzie na myśl. To na co jeszcze chyba nikt nie wpadł to, aby, naprzeciw nim wystawić wieśniaka. Tak oto ekipa z Uncle Frost Team, powołała do życia Wujka Billy’iego, obrońcę Rottenwill, które zostało zaatakowane przez nieznane siły, mutujące wszystko i wszystkich dookoła.
Ze strony rozgrywki, nikt tu nie wymyśla koła na nowo i dostajemy prosty jak konstrukcja cepa, platformer 2D, w którym naszym jedynym celem jest brnąć do przodu i tłuc wszystko i wszystkich na swojej drodze — zombie, zabójcze pomidory czy zmutowane ptaki to tak tylko na rozgrzewkę — aż uda nam się dostać do Szefa Wszystkich Szefów, aby przybić mu piątkę…w twarz…łopatą i w ten sposób uratować świat. Żeby nieco nam urozmaicić powalanie kolejnych fal przeciwników, do naszej dyspozycji oddano całkiem przyjemny arsenał — od mocarnej łopaty, przez pistolety, karabiny czy strzelbę, na wyrzutni rakiet kończąc. Każdy z kilku poziomów, jakie na nas czeka, kończy się walką z bossem, i tu też bez zaskoczenia, gdyż całość opiera się na wykuciu jego sekwencji ruchów, i wykorzystanie tego, aby jak najszybciej posłać go do piachu.















Graficznie twórcy wybrali drogę pixel-art’u i wyszło im to całkiem nieźle, szczególnie biorąc pod uwagę design naszych przeciwników i morze posoki, jaka się z nich leje. Niestety pomimo ogólnej prostoty zdarzyło się, że rozgrywką sobie nieco chrupnęła na PS5, a dodatkowo sterowania bywa dość nieprecyzyjne, co w pewnych sytuacjach może oznaczać, że Wujaszek trafi do piachu (na szczęście rozgrywkę można wznowić bez większego problemu). Przejście całości nie powinno zająć dłużej niż 2-3 godziny, co i tak nie jest najgorszym wynikiem, biorąc pod uwagę prostotę produkcji oraz jej cenę.
Puentując mój skromny wywód — tanio i dobrze to może nie jest, ale tanio i ok już jak najbardziej. Hillbilly Doomsday to przyjemny platformer, przypominający swoją „brutalnością” gry ze złotych czasów flash’ówek (RIP) i miła odskocznia na wieczór przed konsolą. Od siebie polecam jak najbardziej sprawdzić, tym bardziej że grę możecie zgarnąć bez promek, za cenę 2 kraftowych piw w Lidlu.

Ogromne podziękowania dla wydawcy za podrzucenie mi kodu na grę!
To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”