O tym, w co ostatnio grałem (na PlayStation 4!) słów kilka – Cyberpunk 2077

2020 rok to rok opóźnień i przenoszonych premier, nie inaczej było z najnowszą produkcją od ojców growego Wiedźmina — Cyberpunk 2077, na którą przyszło nam czekać 8 lat. Produkcją, na którą hype został wyśrubowany do absurdalnego wręcz poziomu przez chyba jedną z największych akcji marketingowych w dziejach growej rozrywki. Produkcją, której budżet podobno przekroczył ten, który potrzebny był na stworzenie GTA V przez Rockstar, a który zwrócił się w zaledwie 48 godzin od premiery. Produkcji, o której ciągle się mówi… Czy zasłużenie? Czy Cyberpunk 2077 dorównał wizji sprzedanej graczom przez marketingowców? No i oczywiście czy warto zagrać? Zapraszam do recenzji!

Jeśli musisz podpalić świat…to niech płonie.

Zanim jednak zaczniemy latać z kanistrem benzyny i zapalniczką po ulicach to zacznijmy od początku i wybierzmy frakcję, w jakiej chcielibyśmy rozpocząć naszą przygodę. Do wyboru mamy przemierzających Badlandy Nomadów, Korpo szczury pracujące dla Arasaki oraz moich faworytów — Punkowe gangusy (Wiesz, co się liczy? Wiesz, wiesz, co się liczy? :D). Wybór ten, choć z początku może wydawać się ważny, to niestety jest niczym wybory w grach od Telltale Games — nie ma większego znaczenia. To, z którym ugrupowaniem będziemy się utożsamiać, zmienia jedynie prolog oraz kilka linii dialogowych, dostępnych gdzieś po drodze.

Kolejnym krokiem, będzie wyrzeźbienie sobie naszego bohatera jak tylko dusza zapragnie, w czym pomocny będzie rozbudowany edytor postaci, który pozwala nam wybrać w zasadzie wszystko, począwszy od płci i koloru skóry, przez barwę głosu, kształt twarzy, fryzurę, oczy, tatuaże, makijaż, ozdoby, aż po to, co budziło największe zainteresowanie przed premierą, czyli genitalia. O ile sam wygląd w zasadzie nie ma żadnego wpływu na naszą rozgrywkę, tak rozdysponowanie początkowych statystyk już jak najbardziej. Do naszej dyspozycji mamy kilka punków stat, które możemy rozdzielić pomiędzy refleks, zdolności techniczne, budowę ciała, inteligencję czy opanowanie. Odpowiednio dobrane statystyki rzutują na styl gry, jaki prowadzimy np. niektóre drzwi otworzymy, tylko jeśli nasze zdolności techniczne lub budowa ciała, są na określonym poziomie, czy choćby podobnie jest też z pewnymi elementami ekwipunku, których użycie uwarunkowane posiadaniem określonej ilości punktów danej kategorii. Osobiście, nie chcąc definiować się już na początku gry, stworzyłem dość neutralną postać, z lekkim uśmiechem w stronę siły fizycznej (czyli jak to w moim przypadku bywa podczas grania w jakiekolwiek gry RPG, podkład pod „tank build”).

Witaj w Night City!

Kiedy skończymy już składać do kupy naszego Action-Man’a to możemy ruszać ku przygodzie! Historia przenosi nas do fikcyjnego miasta w Ameryce — Night City, metropolii opanowanej przez pieniądze, korporacje, gangi oraz obsesję na punkcie władzy i ulepszanie ciała. Przyjdzie nam pokierować losami V (a dokładniej Vincenta lub Valerie, zależnie od wybranej płci), najemnika, który jest na usługi tego, kto jest gotów za nie zapłacić. W pięciu się po drabinie półświatka, towarzyszy nam niejaki Jackie Wells. Właściwa przygoda rozpoczyna się, gdy Jackie i V zostają zwerbowani przez fixera zwanego Dexter DeShawn, który zatrudnia nasz zespół remontowo-włamaniowy, aby ukraść tzw. Relikt od jednego z wysoko postawionych ludzi Arasaki — korporacji, która w zasadzie trzęsie całym miastem. Jak możecie się domyślać, nie wszystko idzie zgodnie z planem, a splot nieoczekiwanych wydarzeń sprawia, że V budzi się w towarzystwie Keanu Reevsa, który wciela się w rolę Johnnego Silverhanda. Co tak naprawdę się wydarzyło i dlaczego? Kim jest Johnny i dlaczego się nas uczepił? Tego właśnie musimy się dowiedzieć. To w zasadzie tyle, co mogę Wam powiedzieć na temat fabuły, nie zdradzając nic co mogłoby Wam popsuć zabawę (ba śmiem twierdzić, że więcej informacji i spoilerów można znaleźć w materiałach i trailerach udostępnionych przez samych twórców).

Czas przejść do mięsa, czyli do rozgrywki. Night City jest naprawdę całkiem spore, bo choć na pierwszy rzut oka wielkość mapy może nie wydaje się przesadnie wielka jak na grę z otwartym światem, tak po kilku godzinach zwiedzania miasta, dostrzegamy jak wiele zostało tutaj upchane. Całość podzielono na 6 dzielnic, na których możemy spotkać przedstawicieli gangów NC — Mox, Voodoo Boys, Maelstrom, Tyger Claws, Animals, Valentinos, 6th Street, Kosiarze — oraz fixerów, którzy wiedzą o wszystkim, co dzieje się na ich terenie i zlecają nam kolejne misje. Odpalając mapę wraz ze znacznikami, zostajemy początkowo przygnieceni wręcz ilością małych punktów — min. szybkie podróże, sklepy, Ripperdoc’owie czy znaczniki aktywności, w których możemy wziąć udział (jak np. starcie policji z członkami gangu). Na ulicach pełno przechodniów i aut, a nad głowami latają drony. Choć na papierze wszystko wygląda naprawdę nieźle, to niestety jest tak tylko z pozoru, gdyż poza sklepami czy barami, nasze interakcje z otoczeniem ograniczą się raczej do zwiedzania i okazjonalnego odstrzelenia kilku gangusów bądź policjantów, a samo miasto to tak naprawdę teatrzyk kukiełek, które poruszają się zgodnie z góry ustalonymi trasami i posiadają wachlarz możliwych zachowań równy ilości palców u ślepego drwala. Dodatkowo nie pomaga fakt, że na słabszych konsolach, ulice miejscami całkowicie pustoszeją, przez co mamy w zasadzie miasto widmo.

Początkowo zwiedzanie miasta rozpocząłem (jak to mam w zwyczaju) pieszo, jednak bardzo szybko ograniczyłem ten sposób podróżowania do zadań gdzie konieczna do pokonania trasa, nie przekraczała 1000 m. Kolejnym, naturalnym wyborem były auta i motocykle, z którymi wiąże się też spora część naszej małej ekonomii w grze. Mianowicie od czasu do czasu, fixerzy podrzucą nam wiadomość, że mogą nam odstąpić pewien pojazd, oczywiście za odpowiednią kwotę eurodolarów, co teoretycznie zmusza nas do gromadzenia coraz większych pieniędzy na naszym koncie. Plusem pojazdów zdobytych w zadaniach jest to, że możemy je przywoływać w dowolnym momencie, podobnie jak konia w Assassin’s Creed Valhalla czy Wiedźminie (swoją drogą nasze auto potrafi się czasem zachować dokładnie tak samo jak Płotka haha). Po opanowaniu modelu jazdy, który z początku mnie nieco irytował, moim ulubionym środkiem transportu stały się motocykle (jeden zdobywamy praktycznie na początku gry), które oprócz walorów użytkowych, mają też świetny ficzer w postaci karykaturalnego ragdolla — kojarzycie stare gierki we Flashu, w których zrzucało się ludzika ze schodów i zliczało punktu za najbardziej efektowny upadek? :). Ostatnim ze sposobów przemieszczania się jest szybka podróż, dostępna w zasadzie w każdym zakątku miasta i poza nim, jednak jak to w tego typu grach bywa, nadużywanie jej pozbawia nas wielu doświadczeń związanych z eksploracją przygotowanego świata.

W Night City możesz zostać kimkolwiek zechcesz… czymkolwiek zechcesz… pod warunkiem, że twoje ciało na to stać.

Na samym początku, mieliśmy okazję skonfigurowania sobie naszego bohatera wedle uznania, jednak to był tak naprawdę dopiero początek, bo prawdziwa zabawa zaczyna się, kiedy zaczniemy zdobywać więcej doświadczenia i eurodolarów, a w ruch pójdą nowe giwery, punkty statystyk i wszczepy.

Zacznijmy od tego, czym będziemy żonglować najczęściej, czyli uzbrojenie i garderoba. Nasz Rambo, może nosić jednocześnie 3 giwery, między którymi możemy się płynnie przełączać podczas walki, a które to różnią się rodzajem (karabiny, rewolwery, strzelby, snajperki, pistolety itd.), typem (np. bronie typu Power, których pociski mogą rykoszetować), rzadkością oraz statystykami. Każdą broń możemy modyfikować dodając lepszy celownik czy tłumik. Jeśli giwery to nie Wasza bajka, to możecie również skorzystać z broni białej lub kilku rodzajów granatów. Garderoba to w zasadzie klasyka gatunku, gdzie przykryć możemy każdą część działa, aby w ten sposób zmodyfikować swój wygląd czy poprawić statystyki.

Ogromny wybór dostępnych itemów niesie za sobą niestety pewną patologię, gdzie w zasadzie co misję zmieniamy coś w wyglądzie i uzbrojeniu naszego bohatera, gdyż nawet ulepszona wersja naszego ekwipunku jest gorsza niż to, co zabraliśmy właśnie z truchła jakieś postaci. W przypadku RED’ów nie jest to nic nowego, bo w Wiedźminie 3 mieliśmy dokładnie tę samą sytuację, przez co np. poszukiwanie kompletnego rynsztunku miało tylko i wyłącznie sens z kolekcjonerskiego punktu widzenia. Patologia ta niestety pogłębia się jeszcze bardziej, jeśli tak jak ja macie nerwicę natręctw i nie jesteście w stanie opuścić pomieszczenia, jeśli nie zajrzeliście w każdy kąt i nie zebraliście każdego podświetlonego badziewia.

Kolejnym, nieodłącznym elementem każdej gry czepiącej z RPG jest levelowanie i rozwój postaci. Pamiętacie jak na początku wspominałem, że wybór statystyk jest nieodłącznym elementem stylu gry jaki sobie obierzemy? No to tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa, bo oprócz podstawowych „atrybutów”, pod każdym z nich mamy mapkę „atutów”, które dodatkowo mogą mieć kilka poziomów. Niezależnie od tego czy chcecie być jak Hulk i lać przeciwników po mordach gołymi łapami, czy bliżej wam do skradającego się pod kartonem Snake’a z MGS, na pewno znajdziecie tu coś dla siebie.

Co więcej, oprócz punktów zbieranych tradycyjnie za doświadczenie, mamy tutaj też bonusy oparte na systemie znanym, chociażby ze Skyrima, w którym zyskujemy punkty za używanie danego rodzaju uzbrojenia. U mnie było to dość częste, z racji tego, że już na początku przygody, miałem wybrany swój ulubiony set broni i umiejętności, które wykorzystywałem podczas misji.

Ostatnie w kolejce są wszczepy, czyli cybernetyczne ozdoby naszego ciała, które pozwalają wykraczać poza możliwości zwykłego śmiertelnika. Mogą one wpływać np. na nasze zdrowie, zdolności hakerskie czy bojowe. Wszczepami zajmują się tzw. Ripper Doc’owie, ale przygotujcie się, że za te ciekawsze przyjdzie Wam zapłacić górę forsy (no i pod warunkiem, że na zamontowanie ich pozwolą Wam również statystyki). Po pierwszym trailerze, w którym postać płci pięknej siedzi na ziemi z otwartymi „Ostrzami modliszki”, nie mogłem się doczekać, aż będę mógł w nie wyposażyć V i zacząć ciąć wszystko i wszystkich na swojej drodze.

Technikalia – czyli Matko Bosko, co co tu się stanęło?

Czas powiedzieć sobie teraz o tym, co dało Cyberpunkowi chyba większą rozpoznawalność niż Keanu Reeves i wszystkie akcje marketingowe razem wzięte. Zacznijmy od tego, że recenzję opieram o doświadczenia z gry na PlayStation 4 Pro z patchem premierowym i aktualizacją 1.04 (możliwe, że za jakiś czas powstanie suplement do niej, jak tylko pogram nieco dłużej na PS5 i najnowszych łatkach) z lekką dozą szczęścia, gdyż z komentarzy, jakie dostawałem pod moimi facebookowymi postami na temat CP2077 wychodzi, na to, że sporo osób z tym samym setem, miało więcej problemów niż ja — ale do rzeczy!

Idąc od najbardziej udanych — oprawa audio jest świetna, począwszy od otaczających nas dźwięków, przez kapitalny soundtrack (były momenty, że po prostu jeździłem sobie po mieście i słuchałem radia, jak za starych dobrych czasów w GTA Vice City), na przyzwoicie dopracowanej lokalizacji — takiej, w której nie tylko główna postać jest tą, która wypada dobrze — kończąc. Graficznie jest nieco gorzej, gdyż grając na PS4 Pro, miałem wrażenie jakbym oglądał coś na wzór „Przegląd gier ostatniego dziesięciolecia”. Teoretycznie dopracowane i świetnie wykonane miasto przyszłości, jakim powinno być Night City, przez nierówną oprawę, zmieniało się jak w kalejdoskopie — a to, co chyba najbardziej mnie drażniło to wykonanie włosów modeli postaci, tak wiem, że pierdoła straszna, ale biło po oczach od pierwszej rozmowy z kimś, kogo fryzura nie przypominała tej posiadanej przez wojskowego rekruta. Nie pomagał fakt, że na premierę skopany był tryb HDR i jeśli nawet dysponowaliśmy sprzętem, który HDR posiada nie tylko z nazwy to i tak gra miejscami gra wyglądał lepiej bez niego niż z nim.

Niestety dalej jest już tylko gorzej i patrząc, jak wielka fala hejtu wylała się tuż po premierze, to pewnie nie napiszę tu niczego odkrywczego. Wykonanie techniczne i optymalizacja w przypadku PlayStation 4 to po prostu jakiś kaberet rodem z TVP. Nie chcę nawet wiedzieć jak musiała wyglądać wersja sprzed premierowego patcha, gdyż nawet z nim festiwal bugów i glitchy trwa najlepsze. Mamy tu dosłownie wszystko co może Wam przyjść do głowy — znikające i doładowujące się w locie tekstury; nieresponsywne przedmioty i NPC; przenikające się postacie; rozjeżdżające się animacje; lewitujące elementy otoczenia; błędy w napisach; braki w tłumaczeniu; framerate skaczący jakby ktoś go wsadził do shakera; zacinający się interfejs; spawnujący się z nikąd przedstawiciele prawa… i pewnie mógłbym tak jeszcze długo, więc w skrócie — Ile błędów ma Cyberpunk 2077? WSZYSTKIE! Ta beznadziejna sytuacja wydaje się ulegać poprawie z każdym kolejnym patchem, gdyż pod koniec rozgrywki, w zasadzie jedynymi zauważalnymi błędami były nieszczęsny interfejs i wariująca kamera. O dziwo przez całą rozgrywkę, wywaliło mnie do menu konsoli zaledwie cztery razy (czyli średnio co 7 godzin), gdzie z tego, co opisywał mi choćby mój przyjaciel Wojtek ze strony Stare Konie, w jego przypadku, podczas gry na PS5, takich crashy potrafił mieć nawet kilka w ciągu godziny. Na obecną chwilę dostępny jest patch z numerkiem 1.06, ale jeszcze nie miałem okazji sprawdzić, czy ma on jakiś znaczący wpływ na poprawę działania gry.

Na poniższym wideo, możecie zobaczyć porównanie grafiki i FPS’ów pomiędzy PS4-PS4 Pro-PS5.

Poznanie historii V oraz mieszkańców Night City i okolic, na tyle, żebym czuł, że mogę coś o tym napisać, zajęło mi niecałe 30 godzin. Przez ten czas udało mi się ograć główny wątek fabularny oraz ukończyć garść zleceń i zadań pobocznych. Jeśli komuś wydaje się to mało jak na tak hucznie zapowiadaną historię to należy pamiętać o tym, co na ten temat, przed premierą mówili sami twórcy — nie ma tu jednej, właściwej fabuły, owszem zarys jest z grubsza taki sam, ale jeśli chcemy w pełni doświadczyć tego, co przygotowała dla nas ekipa z CDP Red, to wręcz koniecznością jest zagłębienie się w wątki poboczne, które swój początek mają właśnie na głównej osi, a które to mogą rzutować na to, jak zakończy się nasza historia. Zadania poboczne wciągają często tak bardzo, że można zapomnieć o historii V na wiele godzin (jeden z członków zespołu Redów chwalił się, że spędził z grą 120h i jeszcze nie zrobił wszystkiego). Dlatego moja przygoda w Night City się jeszcze nie skończyła i mam zamiar kontynuować ją na PlayStation 5, wiec mój licznik godzin pewnie ulegnie znacznemu powiększeniu (zresztą podobnie jak to było w przypadku trzeciego Wiedźmina). Dodatkowo po sieci krążą już pierwsze wzmianki o planowanych, fabularnych DLC.

Zanim przejdziemy do końca tego mojego wywodu to pozwolę sobie na małą dygresję i zatrzymam się chwile przy edycji kolekcjonerskiej. Pamiętam jak otworzyli preorder tuż po prezentacji gry, zainteresowanie było tak wielkie, że serwery w zasadzie przestały działać i żeby zaklepać swój egzemplarz, trzeba było gwałcić F5, aż łaskawie uda nam się odpalić sklep — lub tak jak ja poczekać do rana aż kurz opadnie 🙂 749 PLN i ponad rok czekania, ale muszę przyznać, że było warto, bo zawartość wykonana jest naprawdę świetnie (a do tego ten smaczek w postaci nadrukowanych podpisów <3). Zresztą sami zobaczcie.

No to jaki w końcu jest ten Cyberpunk 2077?

Przyznam Wam szczerze, że pisząc tę recenzję, a dokładniej ten ostatni akapit, jest mi autentycznie smutno, że tak ambitny projekt naszego rodzimego dewelopera, został oddany w ręce graczy w formie czegoś, co przypomina raczej betę aniżeli produkcję, która miała wręcz zrewolucjonizować świat gier (a patrząc na rozmach akcji promocyjnej to pewnie i leczyć raka). Cyberpunk 2077 to projekt, który jeśli tylko zostałby dopracowany zgodnie z założeniami i wizją jego twórców, to spokojnie miałby szansę na walkę o tytuł gry roku. Niestety tak się nie stało, a świetna i przemyślanie poprowadzona historia wraz z przepięknym i rozbudowanym Night City, które wciągają jak bagno, zostały przysłonięte przez tragiczną wersję na pierwsze PS4, masę bugów i glitchy na PS4 Pro i wszechobecne crashe na PS5. Niestety dostaliśmy koronny przykład jak konsekwencje finansowo-korporacyjnych mechanizmów zostają przeniesione na graczy. Wydaje mi się, że gdyby twórcy posypali głowy popiołem i poprosili czekających o kolejne kilka miesięcy na szlifowanie (patrząc na to, że patche wydają szybko niczym McDonald gąbki, które nazywają burgerami), to każdy normalny gracz — a nie piwniczak, który ma Whiskas zamiast mózgu i wysyła groźby karalne w stronę deweloperów, bo „JAKIM PRAWEM OPÓŹNIACIE MI GRĘ?!” — by pewnie zrozumiał i cieszył się, że nie dostanie kupy gruzy, a dopracowaną produkcję na wiele godzin zabawy. Cóż, na nasze nieszczęście, po raz kolejny wygrały pieniądze.

Tak naprawdę, aby odpowiedzieć sobie na pytanie — Czy warto zagrać?, należy najpierw zapytać — Jak dużo jesteś w stanie wybaczyć grze?. Ja należę do osób, które dla wciągającej opowieści są w stanie znieść naprawdę sporo, jeśli chodzi o wizualno-techniczne wykonanie, przez co festiwal technicznych wpadek, jakimi uraczyła nas ekipa z CD Projekt Red nie przeszkadzał mi aż tak bardzo, biorąc pod uwagę, jaką frajdę sprawiało mi wykonywanie kolejnych zleceń w Night City. Tak więc, jeśli nie chcesz czekać kolejnych miesięcy, to postaraj się zagrać w wersję na PS4 Pro lub PS5 (lub najlepiej na mocarnym PC), bo gra naprawdę jest warta sprawdzenia, jednak zanim będzie tym, co zapowiadano, jeszcze upłynie trochę wody w Wiśle.

Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s