Jeśli ktoś z Was, obserwuje moje strony od dłuższego czasu to mogło się mu rzucić w oczy, że zarówno pierwsze Life is Strange, jak i prequel, są dla mnie grami dość wyjątkowymi. Jedynka oczarowała mnie od samego początku i wspominałem o niej niejednokrotnie przy wielu różnych okazjach, prequel zaś, pomimo, że tworzony nie przez francuzów, a studio Deck Nine, spokojnie dotrzymywał kroku pierwszej odsłonie. Kiedy do sieci trafiła informacja i pierwsza zajawka na temat drugiej gry z serii od Dontnod, moje serce zabiło szybciej a ja sam zacząłem wypatrywać preorderów fizycznego wydania. I tak, prawie półtora roku od wydania pierwszego epizodu, w moje ręce trafiła (po drobnych bojach, o czym może wspomnę później), edycja kolekcjonerska Life is Strange 2, a płytka z grą momentalnie wylądowała w napędzie konsoli. Czy druga odsłona wywołuje takie same odczucia? Czy ona również zostanie w mojej pamięci na długo jak jej poprzedniczka? I oczywiście, czy warto zagrać? Zapraszam do czytania!

Grę rozpoczynamy od poznania jednego z naszych bohaterów, Sean to zwykły nastolatek ze standardowymi problemami ludzi w jego wieku – dziewczyny, imprezy, używki itp. Chwilę później dołączają do niego ojciec oraz młodszy brat – Daniel. Początek wydaje się dość spokojny, ot rozmawiamy z ojcem, przekomarzamy się z bratem czy organizujemy zapasy na wieczorne wyjście na imprezę, nic nie zwiastuje tego co się jednak wydarzy. Część z Was pewnie zna początek ze zwiastunów i zapowiedzi (oraz tego, że musieliśmy czekać ponad rok na zamknięcie historii), jednak dla tych, których ominęły jakiekolwiek informacje na temat gry, powiem tylko, że ze względu na pewien nieprzewidywalny i niefortunny splot wydarzeń, Sean i Daniel są zmuszeni opuścić swój rodzinny dom w Seattle i wyruszyć na południe, w podróż, której metą mają być rodzinne strony ich ojca, Puero Lobos w Meksyku. Tak oto rozpoczyna się nasza opowieść o „Wilczych Braciach” , która przez następne kilkanaście godzin będzie kręciła się w koło konieczności przetrwania, braterskiej miłości, trudów odpowiedzialności za drugą osobę i sytuacji społecznej w Ameryce – zapomniałem wspomnieć, że nasi bohaterowie mają meksykańskie korzenie, co nie jest tutaj bez znaczenia.

Gra podzielona jest na pięć odcinków, co mnie osobiście zawsze odrobinę irytuje (nie należę do zbyt cierpliwych), a każdy z nich rozpoczyna się wstępem w formie krótkiej opowieści oraz jest zupełnie odmienny w kontekście czasu i miejsca w stosunku do poprzedniego. Choć na początku mnie to odrobinę drażniło, bo przyzwyczajony byłem do tego, że zwykle te epizodyczne przygodówki trzymają się jakiegoś spójnego ciągu wydarzeń następujących po sobie, tak gdzieś przy trzecim epizodzie zmieniłem zdanie, gdyż koniec końców zabieg ten pozwolił w jednej opowieści, zawrzeć ich aż pięć, gdzie wspólnym mianownikiem są bracia Diaz, co też dość mocno urozmaiciło opowiadaną historię. Przez kolejne epizody obserwujemy jak nasze wilki radzą sobie z całą sytuacją i jaki ma to wpływ na każdego z nich. Nikogo pewnie nie zdziwi, kiedy powiem, że gra oparta jest na wyborach, które mają mieć wpływ na rozgrywkę. Przez pierwsze kilka godzin wydawało mi się, że są one tylko iluzoryczne, bo często niezależnie od tego co wybrałem (a zdarzało mi się kilkukrotnie ładować ostatni plik zapisu, żeby sprawdzić co się stanie) i tak historia biegła swoim życiem. Jednak pod koniec, zdałem sobie sprawę, że się myliłem bo okazało się, że z pozoru błahe rzeczy miały ogromny wpływ na to jak zachowują się nasi bohaterowie. Daniel patrzy na swojego brata jak na wzór do naśladowania, wszystko co robi i czego nie robi Sean, ma odzwierciedlenie w tym kim staje się jego młodszy brat, i tak np. jeśli w odpowiednim momencie nie skarcimy go za przeklinanie to później usłyszymy z jego ust kilka niekoniecznie ładnych zwrotów, podobnie wygląda sprawa bycia uczciwym czy agresywnego reagowania – gra tak naprawdę ciągle przypomina nam, że chcąc nie chcąc jesteśmy odpowiedzialni za naszego towarzysza podróży, nie tylko w kwestii jego bezpieczeństwa ale również jego kompasu moralnego.

Jedną, z rzeczy, która do końca niezbyt przypadła mi do gustu jest to, że Daniel posiada pewną moc i choć z jednej strony rozumiem, że jest do okazja, żeby pokazać jak Sean uczy swojego 9cio letniego brata odpowiedzialnego obchodzenia się z nią i jest to wszystko jakoś wplecione w opowieść, tak z drugiej mam wrażenie, że owa moc została wręcz wepchana trochę na siłę i gdyby jej nie było to w zasadzie, aż tak dużo byśmy nie stracili. Jednak nie tylko Daniel ma dar, Sean również posiada swoją supermoc, choć trochę bardziej przyziemną niż jego braciszek, mianowicie jego pasja jest rysowanie. Zostało to dość fajnie wplecione w całość, gdyż przyjdzie nam zwiedzać przedmieścia Seattle, zimowy Oregon i Kolorado, lasy Kalifornii, gorący stan Nevada czy pustynię pośrodku Arizony, a wszystko to okraszone widokami, które możemy podziwiać i szkicować w swoich zeszycie. Dla wielu pewnie niezbyt znaczący dodatek ale mi osobiście dawał chwilę wytchnienia miejscami mocno depresyjnego klimatu.

Jeśli ktoś martwi się, że nie grał w poprzednie części to niepotrzebnie, Dontnod postawili na całkiem nową historię, która poza kilkoma nawiązaniami do jedynki, które ucieszą fanów, żyje własnym życiem, tak więc nowi gracze powinni czuć się tutaj swobodnie, nie zastanawiając się czy coś tracą. Technicznie mamy tutaj w zasadzie dokładnie to samo co poprzednio, po lekkim liftingu. Lwią cześć gry będziemy kręcić się po mniejszych i większych lokacjach, oglądając przedmioty, zbierając pamiątki i rozmawiając z postaciami (których swoją drogą spotkamy całkiem sporo).

Całość zajęła mi gdzieś 15 godzin, co wydaję się całkiem niezłym wynikiem, jednak czas rozgrywki jest też w dużej mierze zależny tylko i wyłącznie od tego czy gracz będzie chciał pchać historię dalej czy przystanie na moment, żeby „polizać ściany”. Miejscami miałem wrażenie, że twórcy nie do końca mieli pomysł co zrobić dalej, przez co niektóre momenty wydają się przesadnie rozwleczone. Dla tych, dla których to i tak będzie za mało, przygotowano kilka różnych zakończeń i to co mnie niezmiernie w tym cieszy to fakt, że na to które przyjdzie nam oglądać, ma wpływ cała gra a nie tylko ostatni odcinek. Standardowo dla gier tego typu, odcinki zakończone są tabelą wyborów ze statystykami, co część graczy może zachęcić do powtarzania danego odcinka kilkukrotnie.
Plusy:
– Historia
– Atmosfera lokacji
– Nawiązania
– Wiele zakończeń
Minusy:
– Miejscami irytujący bohaterowie
– Bezsensownie przedłużane scen
– 5ty odcinek w formie cyfrowej
Life is Strange 2 jest grą z której oceną mam pewien problem bo z jednej strony, podobnie jak jej poprzedniczki, w otoczce miłej gry przygodowej, dostajemy dodatkowy bagaż, który pewnie zmusi część z graczy do jakichś przemyśleń – w tym wypadku na temat moralności, odpowiedzialności czy sytuacji społecznej. Z drugiej zaś, niestety mam wrażenie, że twórcy chcieli złapać zbyt wiele srok za ogon za jednym razem, przez co miejscami wyszedł miszmasz, w którym trudno przykuć swoją uwagę do wszystkiego w koło. Zdaje sobie sprawę, że jestem pewnie trochę nieobiektywny, ale pomimo wad polecam sprawdzić opowieść, chociaż może nie za pełną cenę..
PS. Dontnod podobno chciałoby stworzyć Life is Strange 3, z nową historią i nowymi bohaterami.

Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”
Zawsze się zastanawiam , czy grając spisujac wrażenia w między czasie ,czy po wszystkim siadasz do pisania z pamięci ??
Retroholik
PolubieniePolubienie
Wszystko zależy od gry 🙂 Zdarza mi się robić notatki jeśli znajdę jakieś szczegóły które wydają mi się ciekawe w danym momencie. W przypadku takiego LiS spisałem wszystko po przejściu ale np. przy Days Gone czy Death Stranding zdarzyło mi się coś naskrobać jeszcze przed skończeniem całości.
PolubieniePolubienie