O tym, w co ostatnio grałem słów kilka – Silent Hill Shattered Memories

W przerwie od ogrywania produkcji z aktualnej generacji, postanowiłem wrócić do PlayStation 2 i w końcu zamknąć serię Silent Hill, która notabene znajduje się w moim osobistym top 3 jeśli chodzi o growe horrory. Czy jest strasznie? Czy Climax stanęli na wysokości zadania? Czy remake to był dobry pomysł? I na koniec, czy w przypadku PlayStation 2 warto wydać bądź co bądź sporą kwotę na tę konkretną odsłonę? Zapraszam do czytania…

Silent Hill Shattered Memories ukazała się w 2009 roku na Wii a niecały rok później również na PSP i PlayStation 2, jest to już siódma odsłona cyklu japońskich horrorów zapoczątkowanego w 1999 roku przez Keiichiro Toyame. Nie bez powodu wspominam tu jedynkę gdyż omawiana dzisiaj przeze mnie część jest mocno inspirowana oryginalnym Silent Hill;em i opowiada historię znanego wszystkim fanom Harrego Masona z całkowicie innej perspektywy. Na pierwszy rzut oka chciałoby się krzyknąć REMAKE! ale w tym wypadku to jednak niezbyt trafione określenie. Za wykonanie odpowiada ekipa z Climax, która już wcześniej miała okazję zmierzyć się z tą marką, tworząc całkiem dobre Silent Hill Origins (którego recenzję znajdziecie na mojej stronie), co dało mi nadzieję, że ponownie dostanę coś na choćby podobnym poziomie.

Historia zaczyna się dość znajomo, ciemność, kiepska pogoda, wypadek i nieprzytomny Harry Mason, który po przebudzeniu dostrzega, że jego córka Cheryl zniknęła, cóż nie pozostaje nic innego jak wygramolić się z rozbitego pojazdu, chwycić latarkę w dłoń i ruszyć na poszukiwania przemierzając uliczki Silent Hill…
To właściwie tyle z podobieństw jeśli chodzi o historię, owszem po drodze przyjdzie nam znaleźć kilka innych znajomych miejsc czy postaci ale są one dość mocno zmodyfikowane i próżno tu zestawiać Shattered Memories z wcześniejszymi odsłonami. Sztandarowa mgła zastąpiona została śnieżycą a poniekąd „otwarte” miasto skurczyło się do rozmiarów jednokierunkowej drogi przez co gra straciła na otwartości i prowadzi nas w zasadzie za rączkę od początku do końca. Wizualnie całość utrzymana jest w ponurym klimacie, który potęgowany jest przez wszechobecną ciemność i konieczność częstego używania naszej latarki.

Klimat miasteczka to nie jedyne co uległo zmianie w kontekście wcześniejszych odsłon, zagadki w większości są dość proste, najczęściej sprowadzają się do sprawdzenia otoczenia w promieniu kilku metrów, przeczytania czegoś ze ściany czy znalezienie klucza do otwarcia kolejnych drzwi – mówiąc krótko rozwiązanie ich nie powinno sprawić nikomu większych trudności (nie to co np. zagadka z Szekspirem z 3ciej odsłony…). Zniknęło trzeszczące radio zwiastujące kłopoty a wraz z nim również same „kłopoty” co jest chyba jedną z największych rewolucji w serii. Tym razem nasz bohater jest całkowicie bezbronny a jedyne co mu pozostaje to uciekać, przewracać przedmioty aby spowolnić to coś co nas ściga i się chować – tyle, że za bardzo nie ma przed kim.. Potwory, a w zasadzie jeden bo na modelach nieco przyoszczędzono, pojawiają się jedynie w sekwencjach kiedy całe otoczenie zamarza a naszym celem staje się przebiegnięcie od punktu A do B. O ile za pierwszym razem wydaje się to nawet ciekawe (wiecie, takie trochę inne wyobrażenie koszmaru) tak za każdym kolejnym powoduje co raz większą frustrację bo po pierwsze całą trasę trzeba albo zapamiętać albo przebiec na pałę (bo czasu na sprawdzenie mamy w zasadzie tutaj nie ma) a po drugie nie prowadzi w zasadzie do niczego co mogłoby jakoś urozmaicić przebieg fabuły. Samo wydzielenie pojawiania się potworów w osobnych sekcjach przypadło mi dość mocno do gustu, osobiście o wiele więcej frajdy sprawiają mi horrory gdzie to nie jumpscary a wyobraźnia gracza gra pierwsze skrzypce (jak np. Layers of Fear czy SOMA).

Ze zmian, które mi się natomiast podobały, muszę tutaj wymienić telefon, który staje się naszym małym centrum dowodzenia. To w nim przechowywana jest mapa, dzięki niemu możemy np. zadzwonić na numer widoczny na bannerze czy robiąc zdjęcia w oznaczonych miejscach zobaczyć to co na pierwszy rzut oka jest niewidoczne (dodatkowo czasem wydaje on dźwięki podobne do wspomnianego wcześniej radia, więc wiecie – nostalgia i takie tam). Ciekawym dodatkiem są również losowe połączenia, np. od Cybil czy samej Cheryl…

Pomiędzy niezbyt długimi rozdziałami (których jest siedem), mamy okazję porozmawiać sobie z Dr. Kaufmann’em, który zadaje nam szeroki wachlarz pytań o moralność, stosunek do innych osób czy seksualność, a także prosi o rozwiązanie krótkich testów. Z pozoru banalne przerywniki mają jednak realny wpływ na przebieg fabularny gry oraz świat otaczający Harrego, np. podczas jednej z takich sesji dostajemy za zadanie pomalować kolorowankę przedstawiająca dom a chwilę później odkrywamy, że staje się on rzeczywistością w grze. Zmianie ulegają również spotykane przez nas postacie, ich zachowanie czy nawet wygląd samego bohatera. Dodatkowym smaczkiem jest to, że każdorazowa wizyta, różni się od poprzedniej i jest komentowana głośno przez naszego rozmówcę.

Swoją drogą, jestem ciekaw czy Supermassive Games inspirowało się tym jakiś sposób tworząc Until Dawn…

Wszystko to składa się na tytułowe „Rozbite Wspomnienia”, które wierzcie mi, kiedy się w nie zagłębicie a gra pozwoli Wam zacząć je powoli składać w jedną historię, będziecie wyglądać mniej więcej tak:

Naprawdę chciałbym Wam powiedzieć coś więcej ale absolutnie nie da się tego zrobić bez walenia spoilerami…

Gra nie powala długością a całość można spokojnie ukończyć w zaledwie kilka godzin, jednak dla tych którzy postanowią powrócić do zmarzniętego Silent Hill, standardowo przewidziano kilka różnych zakończeń (wraz z ikonicznym już UFO), które to osiągamy poprzez podejmowane decyzje i odkryte podczas rozgrywki znajdźki, co skutecznie wydłuża czas jaki możemy spędzić z grą.

Graficznie trudno trochę oceniać mi produkcję sprzed 10 lat ale mogę śmiało powiedzieć, że jest naprawdę dobrze – gra nie odrzuca, miasto wygląda naprawdę ciekawie i wydaje się pełne detali a postacie wyglądają bardzo dobrze (wystarczy rzucić okiem na wspomnianego Dr. Kaufmanna). Podobnie sprawa ma się ze ścieżką dźwiękową, za którą odpowiada niezawodny Akira Yamaoka – idealnie spełnia swoje zadanie, pomimo, że poza sekwencjami „koszmarów” występuje dość szczątkowo.

Plusy:
* Historia
* Dr. Kaufmanem
* Klimat miasteczka
* Udźwiękowienie

Minusy:
* Strach
* Brak różnorodności potworów
* Sekwencje

Kończąc ten mój wywód, odpowiedzmy sobie na pytanie – Czy warto? Cóż, osobiście mam trochę problem z jednoznaczną odpowiedzią bo z jednej strony pod względem strachu jest, mówiąc wprost słabo i jeśli ktoś szuka tego samego co choćby przy jedynce czy dwójce to może się srogo zawieść w tej kwestii, z drugiej jednak ogólny klimat mroźnego miasteczka, cała historia, sposób w jaki została poprowadzona i mistrzowsko zakończona powoduje, że momentalnie zapominamy o wszystkich niedociągnięciach. Myślę, że pomimo wszystkich wad, należy pochwalić Climax za próbę stworzenia czegoś nowego i że warto sprawdzić na własnej skórze co tym razem kryje się w zakamarkach Cichego Wzgórza.

PS. Mam nadzieję, że wybaczycie mi screeny kradzione z internetu ale jeszcze nie dorobiłem się grabbera do PlayStation 2.

Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s