W dzisiejszym odcinku „PlayStation Jonesa i klątwy PlayStation Store” wykopałem tytuł, który na pierwszy rzut oka wzbudził moją ciekawość – God Damn The Garden, bo o nim dzisiaj chwilę sobie pogadamy to z założenia nietuzinkowy shooter, łączący retro nostalgię i ….. kapibary?! Zapraszam do czytania!

Opening pokazuje nam „Szkieletora” w stylu słoneczka z Teletubisiów, który w tym przypadku zamiast śmiechu przynosi nam wyzwanie — jeśli uda nam się pokonać wszystko, co dla nas przygotował, będziemy godni zostania kolejnym władcą „Badass Heaven”. Po tym krótki wstępie lądujemy w tytułowym „ogrodzie” (który swoją drogą wygląda miejscami bardziej jak loch z jakiegoś dungeon crawlera niż ogród), gdzie będziemy musieli przeżyć.
Gameplay to nic innego jak generyczny, korytarzowy shooter FPS, w którym zbieramy amunicję, pilnujemy stanu zdrowia i strzelamy do wszystkiego, co napotkamy na swojej drodze — choć to ostatnie może być nieco nierozważne, gdyż często spotykamy na swojej drodze NPC, z którymi możemy pogadać (suche dialogi to wizytówka tychże spotkań) i wybrać, czy chcemy im pomóc, czy od razu wpakować kulkę w łeb, a trzeba pamiętać, że czasem karma to suka. Naszym orężem w tym przypadku jest karabin strzelający bliżej nieokreśloną amunicją, będący tak samo skuteczny co durszlak użyty jako miski — celowanie to katorga (a auto-aim w tym przypadku bardziej przeszkadza niż pomaga), a jeśli już traficie przeciwnika, to okazuje się, że musicie to powtórzyć jakieś 50 razy, żeby w końcu padł. Ów broń posiada tryb alternatywny, gdzie jesteśmy w stanie naładować go i posłać w stronę wroga salwę, jednak jest ona tak nabojo-żerna, że może się okazać, że bez odpowiedniego grindu amunicji i tak będziemy w kompletnej dupie w starciu z większą ilością przeciwników (którzy nie rzadko powalają nas 2-3 uderzeniami, powodując powrót do checkpointu).







Oprawa audiowizualna miała wyraźnie nawiązywać do ery początków gier 3D, więc mamy tu ciosane siekierą modele postaci i broni, „płaskie” elementy udające bryły w przestrzeni i ogólną pikselozę. O ile zwykle nie czepiam się grafiki ogólnie lub po prostu wskazuję jakieś niepasujące mi elementy, o tyle w tym przypadku trudno by mi było wskazać coś, co zostało zrobione dobrze i ze smakiem (np. Buckshot Software ze swoim Project Warlock, pokazało, że można zrobić naprawdę dobrego FPSa w retro stylu, który robi wrażenie). Oczywiście, zaraz ktoś może mi wytknąć, że to gra za kilka PLN, a nie projekt z ogromnym budżetem, jednak wystarczy poprzeglądać moje recenzje, wśród których znajdzie się sporo gier tworzonych na wzór starych tytułów, które udowadniają, że da się to zrobić przynajmniej przyzwoicie, niezależnie od finalnej ceny produktu.
Pomimo całego mojego uwielbienia dla sceny indie, tym razem niestety nie mogę powiedzieć, że były to udane łowy, gdyż God Damn The Garden zawodzi w zasadzie na każdym polu od gameplayu, przez humor po wykonanie i retro-vibe, a całość przypomina raczej demo silnika gry niż samą grę. Jedyny plus to, że kosztuje naprawdę niewiele więc nawet jeśli po przeczytaniu tych kilku słów, nadal będziecie chcieli sprawdzić ten tytuł na własnej skórze, to jest szansa, że nie stracicie więcej jak 20 PLN i jakaś godzinę swojego czasu, jeśli okaże się, że moja opinia jest zbieżna z Waszą.
To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”