O tym w co ostatnio grałem, słów kilka – Final Fantasy VII Remake

Chyba, żadna z kilkunastu odsłon Final Fantasy, nie wzbudza tyle różnych uczyć co VII – dla jednych legendarna, dla drugich przereklamowana. Pierwsze plotki o możliwym remake’u, przygód Cloud’a i jego towarzyszy pojawiły się już w okolicach 2000 roku, kiedy to Square Enix podobno pracowało nad odświeżona wersją odsłon FFVII, VIII i IX, z kolei w 2005 roku na E3, fani mogli zobaczyć klasyczny opening z siódemki w formie tech-dema PlayStation 3. Choć przesłanki wydawały się jasne, przyszło nam czekać aż do 2015 roku, kiedy to ujawniono, że FFVII Remake rzeczywiście znajduje się w produkcji, a potem kolejne 5 lat do jego premiery (a w zasadzie do premiery % całości). Czy po 23 latach historia nadal się broni? Czy Square obeszło się z materiałem źródłowym z należytym szacunkiem? Czy dostaliśmy prawdziwy remake z krwi i kości, czy jedynie oczywisty skok na kasę? No i oczywiście czy warto zagrać? Pytań nasuwa się wiele, ale postaram się na nie wszystkie odpowiedzieć. Zapraszam do recenzji!

Historia wrzuca nas w buty Cloud’a, ex członka elitarnej jednostki SOLDIER, który jako najemnik, dołącza do grupy AVALANCHE, eko-aktywistów/terrorystów, podczas jednej z ich akcji wysadzania reaktora energii Mako. Avalanche są zdania, że sprawująca władzę w mieście korporacja Shinra, niszczy planetę poprzez wysysanie owej energii. Wspomniana „jednorazowa” akcja nie idzie jednak do końca po myśli naszych protagonistów, gdyż jak się okazuje, zostali oni wciągnięci w znacznie większą intrygę – nasze zadanie jest proste, dowiedzieć się o co tak naprawdę chodzi, uratować kogo się da oraz zniszczyć, złą korporację. Konflikt ten ma również trzecią stronę, w formie postaci zwanej Sephiroth’em, jednak tutaj nie będę się nad nim rozwodził, bo jeśli ktoś nie grał w oryginał to nie chciałbym spoilerować jego wątku.

Historia, choć na pozór kalka wersji sprzed 23 lat, została tutaj dość pokaźnie rozbudowana poprzez upgrade znanych wątków – jak choćby ten z Don’em Corneo (o który zresztą wielu martwiło się, że zostanie obcięty/ugrzeczniony), jak i dodanie całkowicie nowych. Postacie takie jak Biggs, Wedge czy Jessie w końcu dostały swoje 5 minut na antenie, co skutkuje jeszcze lepszym wciągnięciem się w wir otaczających nas wydarzeń i poznanie postaci, dotąd traktowanych jak najzwyklejsi NPC. Sama narracja sprawia wrażenie bardziej filmowej, głownie dzięki sporej ilości cutscenek, które od razu skojarzyły mi się z Dirge of Cerberus oraz Advent Children, których CGI robiło nie małe wrażenie w czasach premiery. Oprócz wypolerowanej fabuły, mamy również do dyspozycji ponad 20 zadań pobocznych, które są mniej lub bardziej rozbudowane – znalezienie zaginionych osób, wyczyszczenie obszaru z urzędujących tam potworów czy zbieranie informacji wywiadowczych podczas walki (to ostatnie chyba najbardziej przypadło mi do gustu), mówiąc krótko, jeśli zechcecie nieco zwolnić tempo to bez problemu znajdziecie sobie tu jakieś zajęcie.

Skoro wątek fabularny mamy już jako tako nakreślony, przejdźmy zatem do rozgrywki. FFVII Remake można chyba nazwać grą z półotwartym światem, gdyż sam Midgar jest dość pokaźnym i rozbudowanym miejscem, jednak dostęp do jego poszczególnych sektorów jest z góry określony przez progresję w głównej opowieści, tyczy się to również zadań pobocznych – gra ostrzega nas w pewnych momentach, że pchnięcie historii dalej zablokuje nam możliwość wykonania niektórych z nich. Lokacje niesamowicie cieszą oko, głownie dzięki tym, że nie mamy tutaj zbyt wiele kopiuj-wklej. Miejscami widoczne są nierówności w jakości tekstur ale po chwili zupełnie przestałem je zauważać, a kiedy pierwszy raz zawitałem na Wall Market, to moje oczy zaświeciły się równie mocno co setki świateł na ekranie mojego telewizora.

Kolejnym elementem, który został gruntownie przebudowany w stosunku do pierwowzoru sprzed 23 lat jest walka. Kiedy zapowiedziano, że FFVII Remake dostanie system podobny do tego z FFXV, miałem spore obawy (pewnie też dlatego, że nadal nie grałem w piętnastkę..), które nieco zmniejszyły się kiedy w demie zawitał tryb „Classic”. Mimo wszystko, poza tymi kilkudziesięcioma minutami w demie, nie odpaliłem go już ani razu , choćby dlatego, że jest on możliwy tylko na poziomie easy, co w połączeniu daje nam w zasadzie samograja w którym musimy tylko iść z punku A do B i klikać w kilka przycisków co jakiś czas. Nowy, bardziej dynamiczny system sprawdził się idealnie, walka prowadzona teraz w czasie rzeczywistym, z odnawiającymi się paskami ATB i Limit, możliwością ciągłego przełączania się między członkami naszej drużyny (lub wydawania im rozkazów), używaniem magii, materii oraz potężnych Summonów, daje niesamowitą satysfakcję.

Gra wymusza na nas dość ofensywny styl walki, gdyż inaczej nasz pasek ATB prawie w ogóle się nie ładuje, a bez niego nie jesteśmy w stanie rzucać czarów czy używać przedmiotów, co bywa dość przydatne w przypadku silniejszych przeciwników. Oprócz tego, że sama walka jest teraz o wiele bardziej dynamiczna, zyskała ona również na aspekcie taktycznym. Każdy z naszych bohaterów walczy inaczej – Cloud ze swoim ogromnym mieczem; Barret atakujący bronią palną z dystansu; Tifa, specjalistka od walki w zwarciu; Aerith ze swoją przerośniętą różdżką. Oprócz tego każdy domorosły strateg dostaje w swoje ręce możliwość dobieranie oręża, ulepszanie jego konkretnych statystyk punktami broni (jak np. atak, obrona, magia, sloty na materię), używanie wiedzy o słabościach wroga, unikalne zdolności specjalne czy wyposażanie naszych wojów w potężne kule energii Mako zwane materiami (których łączenie, może dać dodatkowe efekty, nie tylko w obrębie pojedynczej postaci, jak np. sekwencyjny atak, wzmocnienie dzierżonego oręża czy leczenia całej drużyny). Jakby tego wszystkiego było mało to punkty doświadczenia zbiera tutaj w zasadzie wszystko – bohaterowie, ich bronie, posiadane materie, dzięki czemu z czasem wachlarz naszych możliwości tłuczenia wrogów po mordach zwiększa się jeszcze bardziej.

Graficznie jest po prostu bajecznie, lokacje się różnorodne i szczegółowe, modele postaci zachwycają, a do tego, twórcy zaimplementowali wiele detali, które po prostu cieszą oko (mój ulubiony to chyba widoczne materie w broni). Jeśli natomiast chodzi o udźwiękowienie to kiedy po soundtrack wyraźnie nawiązuje do oryginału, oczywiście w unowocześnionej wersji – brzmi to po prostu rewelacyjnie. Jednak to co cieszy chyba najbardziej w kwestii dźwięku to fakt, że wszyscy (absolutnie wszyscy) bohaterowie w końcu przemówili ludzkim głosem, dzięki czemu nie musimy już czytać ściany tekstu podczas dialogów, a nawet możemy posłuchać o czym rozmawiają okoliczni mieszkańcy Midgaru. Odrobinę boli brak polskiej lokalizacji bo bądź co bądź to jRPG z rozbudowaną historią i rozumiem, że osoby mniej obeznane z językiem angielskim mogą mieć pewien problem (podobnie jak ja 20 lat temu, grając w gry ze słownikiem #TrueStory).

Technicznie poza drobnymi zgrzytami jak niedoładowujące się elementy tekstur – w moim przypadku nagminnie była to mapa, nie zauważyłem niczego co by było uciążliwe podczas ogrywania tytułu. Framerate utrzymywał się na poziomie pozwalającym na płynną rozgrywkę, nawet podczas walki z większa ilością przeciwników.

W ramach ciekawostki łapcie, wspomniane we wstępie tech-demo na PlayStation 3, gdzie możecie porównać sobie jaki przeskok nastąpił pomiędzy PS3 a PS4 (o oryginale z PSX już nawet nie wspomnę).

Przejście gry zajęło mi prawie 30 godzin, w których to poznałem główny wątek fabularny, ukończyłem połowę zadań pobocznych oraz wykonałem kilkanaście (jak nie kilkadziesiąt) różnych wyzwań, których ilość przybywa z rozdziału na rozdział. Jeżeli dla kogoś to za mało, to po przejściu gry dostajemy możliwość ponownego zagrania w dowolny rozdział oraz odblokowuje się najwyższy poziom trudności 🙂 Wszystko to myślę, że skutecznie może podwoić ten czas (albo nawet i potroić), co w porównaniu z oryginałem daje piorunujące wrażenie.

Kończąc ten mój wywód, powiem tylko, że właśnie o taki remake Final Fantasy VII nic nie robiłem! Gra, od momentu intra oczarowała mnie kompletnie – postacie, lokacje, bossowie, walka, wszystko to zostało dopracowane w najmniejszych szczegółach, jedynie co mnie irytowało to to, że miejscami miałem wrażenie, że twórcy chcieli wydłużyć grę aż za bardzo, przez co pewne sekwencje wyglądają jak dorzucone na siłę, jednak mimo wszystko to tylko jedna rysa na całej, krystalicznej powierzchni tej niesamowitej produkcji.

A więc, czy historia się broni? TAK! Czy oddano hołd FFVII z szaraka? TAK? Czy jest to remake pełną gębą? TAK! No i, czy warto zagrać? TAK TAK TAK! Wszystko to w jakiś sposób usprawiedliwia fakt podzielenia przygód Cloud’a i Avalanche na epizody, gdyż tak jak zapowiadali twórcy, pierwsza część Final Fantasy VII Remake, jest grą kompletną samą w sobie. Osobiście mam tylko nadzieję, że tym razem nie przyjdzie nam czekać kolejne lata na kontynuację.

Mam nadzieję, że się Wam podobało.
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s