Kroniki Grozy #4 – Rule of Rose

Dzisiaj postanowiłem skrobnąć kilka słów o Rule of Rose, produkcji będącej jednocześnie krytykowanej za bycie słabą grą i wielbionej jako perła kolekcjonerów PlayStation 2. Dlaczego tak się dzieje? I co ja o tym wszystkim myślę? Zapraszam do czytania!

Pierwszy raz spotkałem się z tym tytułem jakieś 7-8 lat temu, kiedy to będąc jeszcze na studiach zakupiłem swoje pierwsze PlayStation 2. Były to czasy kiedy piraciłem na potęgę co prócz oczywistych negatywnych stron niosło ze sobą również pewne pozytywy – mianowicie gromadziłem każdy tytuł jaki znalazłem w odmętach internetu, dzięki czemu poznałem sporą cześć ogromnej biblioteki jaką dysponuje PS2, a że dodatkowo jestem fanem growych horrorów to w konsekwencji tego wszystkiego trafiłem między innymi na takie perełki jak trylogia Project Zero (którą poznałem pod jej amerykańskim i bardziej adekwatnym wg mnie tytułem – Fatal Frame) czy właśnie na Rule of Rose. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć czy ją wtedy ukończyłem, czy nie ale obstawiam, że porzuciłem ją po kilku godzinach grania i nigdy nie wróciłem, ogrom posiadanych produkcji po prostu mnie przygniatał a krótko po tym pozbyłem się konsoli.. Tak czy siak o grze nie zapomniałem i w momencie kiedy trafiła mnie kolejna konsola PS2, rozpocząłem poszukiwania swojej kopii, nie zdając sobie sprawy z tego na co się porywam, ale o tym później.

Wracając do samej gry to wcielamy się tutaj w młodą, 19-sto letnią dziewczynę o imieniu Jennifer, którą poznajemy podczas podróży autobusem w niewiadomym kierunku. Podróż ta zostaje przerwana, przez tajemniczego dzieciaka który wręczając naszej bohaterce wykonaną własnoręcznie książkę, wybiega z autobusu a Jennifer nie myśląc za wiele rusza za nim i tak zaczyna się historia…Po krótkim pościgu trafiamy do sierocińca Rose Garden, w którym najwyraźniej nie ma nikogo poza dziwnymi dziećmi z papierowymi torbami na głowie.. Nieźle się zaczyna prawda? Po krótkich perypetiach związanych z nowo poznanymi znajomymi, trafiamy na pokład sterowca w kształcie ryby, który od teraz będzie główną lokacją w grze. Tam natomiast stajemy przed tzw. Klubem Arystokratów Czerwonej Kredki, grupą dzieciaków które zdają się rządzić całym tym pokręconym pierdolnikiem i które z powodów własnych przeżytych traum upodobały sobie jako sposób odreagowania upokarzanie i karanie wszystkich, którzy wg. nich nie zostali uznani bycia im godnych i nie spełniali ich zachcianek. Choć na pierwszy rzut oka wygląda to trochę jak terror rozpuszczonych bachorów to z czasem historia odkrywa swoje karty a my możemy zapoznać się z wydarzeniami związanymi z życiem w sierocińcu, które dotknęły każdego z członków klubu i w konsekwencji ukształtowały małe sadystyczne umysły. Co prawda produkcja Punchline ma już ponad 10 lat i kto chciał pewnie ją ograł ale całej reszcie zainteresowanych nie chciałbym tu za wiele zdradzać z historii, która notabene jest tutaj najmocniejszą stroną całej produkcji (i w zasadzie jedną z niewielu zalet..). Warto jeszcze jedynie wspomnieć, że inspiracją do pewnych elementów fabularnych w grze były prawdziwe wydarzenia z października 1930 roku, kiedy to doszło do katastrofy brytyjskiego sterowca R101, który rozbił się podczas lotu z Cardington do Karachi. 46 osób zginęło na miejscu, a całą katastrofę przeżyła zaledwie szóstka z obecnych na pokładzie.

Znając już naszą bohaterkę i miejsce akcji możemy przejść do tego czym tak naprawdę jest Rule of Rose. W założeniu jest to survival horror, jednak nie w takim wydaniu jak np. Resident Evil. Tutaj psychologia góruje ponad wyskakującymi potworami a atmosfera jest tak gęsta, że można ją dosłownie ciąć nożem (byle nie tym w grze…). Kiedy zaczniecie przechodzić kolejne rozdziały i składać poszczególne elementy historii do kupy zobaczycie jak bardzo pokręcony jest wykreowany przez Japończyków świat gry. Im dłużej grasz i starasz się poskładać wszystko co widzisz w całość tym bardziej nie dowierzasz w to co odkrywasz. Wydarzenia z poszczególnych rozdziałów mieszają się co powoduje pewne zagmatwanie historii a same wydarzenia przedstawiane są w formie bajek dla dzieci, takich samych jak ta z wprowadzania. Pod przykrywką niewinnych opowieści dla dzieci, gracz odkrywa mroczną prawdę skrywaną przez mury sierocińca i razem z bohaterką przeżywa poniekąd na nowo traumatyczne wydarzenia z jej przeszłości. Przyznam, że po skończeniu gry sam musiałem zasięgnąć informacji z internetu, żeby upewnić się czy moje domysły w jakikolwiek sposób są zbieżne z prawdą czy po prostu mam już tak wykręconą psychikę. Zresztą wystarczy rzucić okiem na trailer gry, żeby dostrzec, że normalności to tutaj nie uświadczymy.

Na uznanie zasługują tutaj również elementy audiowizualne, przerywniki filmowe, które są mega klimatyczne i nawet dzisiaj bronią się znakomicie – porównałbym je do poziomu jaki prezentowały choćby filmiki z Final Fantasy X czy Dirge of Cerberus, ścieżka dźwiękowa, choć minimalistyczna to bardzo wyrazista i pasująca do gry jak ulał czy filtr postarzający rodem ze starych zdjęć analogowych. Wszystko to buduje pewien unikalny klimat, który nie może być porównany w zasadzie z żadną inną grą z gatunku.

Żeby jednak nie było tak kolorowo to, z przykrością muszę stwierdzić, że sam projekt mechanik i techniczne wykonanie gry zostało spartolone niczym robota Pana Wiesia z Blok Ekipy.. 80% gameplayu opiera się w zasadzie na tym samym, mianowicie znajdujemy przedmiot, dajemy go naszemu czworonożnemu przyjacielowi, ten prowadzi nas do kolejnego powiązanego itemu i tak w kółko – dodając do tego fakt loadingów pomiędzy kolejnymi lokacjami i to, że czasem nasz psiak potrafi zaprowadzić nas w ślepą uliczkę, może doprowadzić to do frustracji. Jakby tego było mało to na domiar tego wszystkiego dochodzi walka.. albo raczej coś co miałoby ją przypominać – jeśli komuś się wydaje, ze niektóre z odsłon Silent Hill miały drętwy system walki to tutaj jest jakieś apogeum gówna. W pewnym momencie gry miałem ochotę wypieprzyć ją razem z konsolą za okno kiedy po raz kolejny musiałem przejść ogromny fragment mapy, walcząc z kolejnymi przeciwnikami i padając praktycznie zawsze na samym końcu mojej drogi (brak checkpointów też nie pomagał…). Poruszania się również nie ułatwiała mapa, którą mogę chyba śmiało określić jedną z najmniej „user-friendly” ze wszystkich jakie widziałem do tej pory – jest gdzieś na poziomie innego, podobnego rodzynka, mianowicie Deadly Premonition, o którym może kiedyś też napiszę co nieco.

Ciekawostka – w materiałach dostepnych w internecie można znaleźć informacje wg. których RoR powstawalo zaledwie rok gdyż produkcja została zlecona studiu Punchline na fali popularności wydanego w 2005 roku Resident Evil 4. Dodatkowo główny scenarzysta został zwolniony w momencie kiedy gra była ukończona gdzieś w połowie. Wszystko to może poniekąd trochę usprawiedliwiać mierne wykonanie. Wspomnę jeszcze tylko, że istnieje również strona https://ruleofrosedecrypted.tumblr.com/ której autorzy starają się dokopać do jak największej ilości sekretów i niewykorzystanych elementów w grze.

Skoro gra jest tak zła to skąd tak duże zainteresowanie tym tytułem? No i tu robi się ciekawie bo wyjaśnienie tego fenomenu jest przekazywane przez kolejne osoby niczym w głuchym telefonie przez co sam słyszałem już kilkanaście różnych wersji tej historii.

W rzeczywistości, sprawa ma się tak, że została ona wydana na całym świecie poza Wielką Brytanią, Australią i Nową Zelandią a spowodowane było to tym, że niejaki Franco Franttini, ówczesny komisarz Unii Europejskiej ds. sprawiedliwości, wyraził swoje obawy co do gry gdyż wg. niego zawiera ona sceny ocierające się o pedofilię, sadomasochizm, a jednym z głównych celów gry jest pobicie na śmierć małej dziewczynki. Oczywiście doniesienia te nie miały żadnego potwierdzenia w rzeczywistości a gra była już sklasyfikowana przez PEGI otrzymując oznaczenie 16+ (niższe niż w USA). Niestety, słowa polityka uruchomiły machinę, której już nie dało się zatrzymać, w konsekwencji czego wydawca, 505Games postanowił wycofać się z premiery z wyżej wymienionych krajów – co ciekawe jednak, część kopii została już rozesłana do recenzentów i sklepów, które złamały embargo, sprzedając grę przed jej oficjalną premierą, tym samym aktualnie na rynku możliwe jest znalezienie w pełni angielskiego wydania Rule of Rose, szacuje się, że jest ich ok. 2000 sztuk a ceny wahają się od 6 do 10 tysięcy PLN zależnie od stanu i tego czy gra jest nadal zafoliowana.

Niestety z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, przez lata ludzie ubzdurali sobie, że wydania francuskie, hiszpańskie itp. również należą do rzadkości, nakręcając popyt do absurdalnego poziomu, przez co obecnie aukcje potrafią dochodzić do 700-1000 zł. Pamiętam nawet jak kiedyś pod jakimś zdjęciem na Instagramie wyjaśniłem które wydanie jest tak naprawdę rzadkie i zostałem zbluzgany od nic niewiedzących noobów.. Tak jak mówiłem – głuchy telefon…

Tak pokrótce prezentuje się Rule of Rose i jej historia. Choć zwykle staram się jej bronić podczas dyskusji na grupkach tematycznych to przechodząc ją po raz kolejny zacząłem dostrzegać słuszność tych, którzy wprost twierdzili, że lepiej „przejść” ją na YouTube, bez wydawania setek PLN. Osobiście, dla mnie należy ona do grupy tych gier, które miały szanse być naprawdę głośnymi i świetnymi tytułami gdyby potencjał nie został tak koncertowo zmarnowany – RoR udało się to jedynie połowicznie gdyż nie można jej odmówić bycia jedną z głośniejszych pozycji na PlayStation 2, jednak niestety nie z odpowiednich powodów…

To tyle na dzisiaj, mam nadzieję, że Wam się podobało!
Do następnego!
Kuba „PlayStation Fanatyk”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s