Za małolata byłem bardzo zajarany deskorolką i zawsze chciałem kleić triki na moim osiedlowym skate-parku, jednak najbliższym doświadczeniem w tym temacie było wykręcanie kolejnych speciali w Tony Hawk’s Pro Skater. Choć przez wiele lat, Neversoft wiodło w zasadzie monopol w temacie tego typu gier, to z czasem pojawili się inni, którzy też chcieli uszczknąć kawałek z tego tortu – zarówno na polu growego mainstreamu jak i rynku indie. Jedną z takich gier jest Skate City, które w 2019 zadebiutowało w usłudze Apple Arcade, a w maju tego roku, trafiło między innymi na PlayStation 4. Czy konwersja gry mobilnej na stacjonarne konsole miało sens? Zapraszam do czytania!

Rynek mobilek jest mi zupełnie obcy i poza okazjonalnymi sesjami w jakieś minigierki, kojarzy mi się głównie z masą mikropłatności (z drugiej strony na konsolach mamy gry od EA, badum tsss), stąd produkcje takie jak ta od Agens Games i Room 8 Studio umykają mojej uwadze.
W Skate City mamy do dyspozycji 3 lokacje: Los Angeles, Barcelona i Oslo, a każda z nich oferuje dwa tryby rozgrywki. Pierwszym z nich jest tryb nieskończonej jazdy, podczas której możemy skreślać z listy kolejne „cele”, lub po prostu jeździć w kółko. Drugi tryb to zlepek kilkudziesięciu wyzwań, na które zwykle składają się takie wymagania jak limit czasowy, określona liczba (i rodzaj) trików do wykonania czy progi punktacji. Za odhaczanie kolejnych pozycji z listy otrzymujemy $$$, które to możemy wykorzystać do odblokowania kolejnych miejscówek (na początku jedyną dostępną jest LA) czy na zakupy w skate-shopie, odpicowując naszego deskorolkowca od stóp do głów, czy dokupując kolejne triki i ulepszenia statystyk. Niestety, przy odrobinie wprawy, szybko okazuje się, ze zabrakło zarówno wyzwań jak i nowych miejsc, co powoduje, że na dłuższą metę wiele osób może być znudzonych oglądaniem w kółko tych samych miejsc.
Początkowo miałem nieco trudności, jeśli chodzi o płynność moich przejazdów, czego głównym powodem było sterowanie. Skate City różni się od gier tego typu, gdzie kolejne triki (lub ich rodzaje), przypisane są do określonych klawiszy i ich kombinacji. Tu znajdziemy coś, czemu bliżej do systemu zaprezentowanego w serii Skate, gdzie główną rolę ogrywają analogi – kolejne triki wykonujemy przez wychylenie odpowiednio gałki, a dodatkowo możemy łączyć je w kombinacje, wykorzystując np. opcje przypisane pod triggerami.
Grafika, choć jest prosta, to nie można jej zarzucić braku uroku (ba ja jest tu nawet cykl dnia i nocy). Podobnie jest z muzyką w grze, jednak tu mam nieco większy problem, gdyż o ile sama ścieżka w stylu lo-fi brzmi nieźle, o tyle nie bardzo pasuje mi do gry o deskorolce.
Choć był to czysty przypadek, że Skate City wylądowało na mojej konsoli, to śmiało mogę stwierdzić, że zostanie na niej jeszcze przez jakiś czas. Przyjemność płynąca z klejenia kolejnych trików i zaliczania wyzwań jest naprawdę spora, a prostota rozgrywki umożliwia nawet krótkie sesje w sporym odstępie czasu, bez problemów związanych z koniecznością przypominania sobie skomplikowanych kombinacji. Skate City przypomniało mi lata, kiedy na PC królowały flashowe minigierki i w tego typu kategorii umieściłbym ją myśląc o zakupie. Nie jest to najlepsza gra o deskorolce (i to nawet kiedy mówimy o grach indie czy 2D) jednak nadal jest to pozycja godna uwagi.
Na koniec chciałbym podziękować wydawcy gry za podrzucenie mi kopii do recenzji.
To tyle na dzisiaj.
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Kuba „PlayStation Fanatyk”